Szła śpiesznym krokiem, chociaż plecak solidnie jej ciążył. Nogi bolały zmęczone po godzinach stania - najpierw w pociągu, potem w tramwaju. Nie zwracała jednak na to uwagi. Śpieszyła się. Nie było jej w domu całe trzy dni, w czasie których Janek był sam. Zawsze panicznie się bała, kiedy musiała wyjechać i go zostawić. Dzwoniła wtedy do niego tak często, jak tylko mogła, czasem nawet co pół godziny. Serce kołatało jej w piersi, gdy czekała, aż odbierze. Tego dnia również dzwoniła kilka razy - z pociągu i przed paroma minutami z tramwaju, ale on nie odebrał.
Oczywiście mógł mocno spać, albo po prostu gdzieś wyjść, jak to normalni ludzie mają w zwyczaju. Zawsze jednak istniała możliwość, o której nie chciała myśleć, a która mimo to wciąż wracała do jej świadomości. A jeśli coś się stało? Jeśli miał atak, kiedy był sam?
Janek miał padaczkę. Kochała go, więc jak miała się o niego nie bać? Jak banalnie by to nie brzmiało, był mężczyzną jej życia.
Szła coraz szybciej. Do przemierzenia miała jeszcze tylko kawałek podwórka wzdłuż bloku, w którym mieszkali razem od dwóch lat. Nogi coraz bardziej ją bolały, ale to nie miało znaczenia.
Zimny jesienny wiatr podrywał w górę zeschnięte liście z trawników, szarpał jej długie kasztanowe włosy i przeszywał dreszczem. Szczękała zębami. Ruch nie rozgrzewał jej. Zimno bowiem pochodziło gdzieś z wnętrza, rodził je lęk. Czuła się bardzo mała, słaba i samotna, mimo otaczającego ją tłumu. Ciemności, które zapadły nad światem, blade światło latarni oraz fioletowe od smogu, bezgwiezdne niebo potęgowały poczucie osamotnienia.
Była samotna, bo Janka nie było przy niej, bo Jankowi coś się stało. W jej głowie układało się to w prostą analogię.
Klatka schodowa. Winda, stara i zdezolowana, jak zawsze nie chciała przyjechać. Marta kilka razy nerwowo nacisnęła przypalony papierosem przycisk. Na podłodze windy plama moczu z charakterystyczną, ostrą wonią. Pomyślała, że się udusi. Nie mogła złapać oddechu. Cóż taki brud jest czymś normalnym w tej okolicy, ot Praga Północ. Powinna się już przyzwyczaić. Tyle że smród, choć drażniący, nie był winny temu, jak się czuła. To strach dławił jej gardło.
Wreszcie jej piętro – dziewiąte. Krata. Drżącą ręką wyciągnęła klucz.
Jesteś głupia, strofowała się w myślach. Nic się nie stało. Janek jest tam, czeka na ciebie. Po prostu poszedł po zakupy albo robi coś równie banalnego.
Drzwi ich wspólnego mieszkania. Zamki szczęknęły, zanim ustąpiły. Przestąpiła próg, pogrążając się w ciemności. Przeciąg z trzaskiem zamknął za nią drzwi. Mury bloku zadrżały jak i ona. Zdjęła plecak. Stęknęła. Wyciągnęła rękę szukając włącznika światła.
- Nie zapalaj teraz światła! – Ktoś nagle złapał ją za rękę i pociągnął w dół.
Krzyknęła. Nogi złożyły się pod nią. Nie upadła jednak. Otuliły ją znajome, bezpieczne ramiona. To był Janek. Ach! Mogła się uspokoić. Żył. Był przy niej. Przycisnął ją do siebie. Rozdmuchał jej długie, gęste włosy. Pocałował w ucho, szyję i kark.
- Dobrze, że jesteś – wyszeptał.
- Co się stało? – odwróciła się. Spróbowała spojrzeć w spowitą ciemnością twarz. Wiedziała, że tam była, z błękitnymi oczami i lnianą czupryną. – Co to za czułości? Czemu mnie straszysz? Dlaczego nie mogę zapalić światła? Dlaczego nie odbierałeś?
W mroku błysnęły jego równe, duże, białe zęby. Uśmiechnął się. Marta wiedziała już, że był z czegoś bardzo zadowolony.
- Zdarzyło się coś wyjątkowego – oznajmił bardzo uroczyście. – To jest jak cud. Dostaliśmy szansę.
CZYTASZ
Nie zapalaj teraz światła
HorrorMarta wraca do domu pełna obaw o chłopaka, który nie odbiera telefonu. Na miejscu musi zmierzyć się ze swoimi koszmarami.
