Rozdział 41

1.4K 223 18
                                    


Bałem się nawet mrugnąć, jakby w tej jednej, ulotnej sekundzie mogło zniknąć to, co widziałem przed sobą. Keira. Moja żona. Moje życie. Patrzyła na mnie z lekko uchylonych powiek, a ja nie potrafiłem uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. Że po tych trzech miesiącach ciszy, niepewności i strachu znów widzę jej spojrzenie, pełne życia.

Nie miałem odwagi się poruszyć, jakby najmniejszy gest mógł obudzić mnie z tego kruchego snu. Serce waliło mi jak szalone, ale reszta ciała była sparaliżowana, uwięziona w tej chwili, która zdawała się być zarówno wiecznością, jak i ułamkiem chwili.

Wpatrywałem się w jej oczy – oczy, które zawsze były dla mnie domem. A teraz? Były dowodem na to, że wróciła. Była tu, ze mną. Patrzyła na mnie, jakby próbowała powiedzieć tysiąc rzeczy bez słów, jakby z trudem rozpoznawała mnie po tych wszystkich dniach.

Naszą chwilę przerwała Mikelle.

Zaczęła się niespokojnie kręcić i popłakiwać, a zaraz potem w sali rozległ się dźwięk budzika. Czas karmienia. Jakbym potrzebował przypomnienia o kolejnej rzeczy, którą muszę zrobić.

Nie wiedziałem, co robić. Serce mi waliło, a myśli błądziły w chaosie. Nakarmić malutką? Wezwać lekarza? Czy może powiedzieć Keirze, że ją kocham, zanim stracę tę szansę? Każda decyzja wydawała się równie pilna, a ja czułem się zagubiony.

Przez ostatnie trzy miesiące niemal codziennie wyobrażałem sobie ten moment. W myślach widziałem, jak miłość mojego życia otwiera oczy, a ja zalewam się falą czystej, nieskrępowanej radości. Spodziewałem się, że to będzie chwila pełna szczęścia, niemalże filmowa – pełna wzruszeń, ciepła i ulgi. Wydawało mi się, że wystarczy to przeżyć, by wszystko nagle wróciło na swoje miejsce. Jednak rzeczywistość okazała się bardziej skomplikowana.

Radość rzeczywiście przyszła, ale była zupełnie inna, niż się spodziewałem. Nie była prosta ani lekka. Przeplatała się z ciężarem obaw i niepewności. Czułem, jak ogarnia mnie dziwne napięcie, jakby ta chwila była zbyt delikatna, zbyt ulotna, by się nią cieszyć w pełni. Jakby każde moje słowo, każdy gest mógł coś zniszczyć, sprawić, że ta kruchość rozsypie się na drobne kawałki.

Najbardziej zaskoczyło mnie to, że w tej chwili, która powinna być wyzwoleniem, poczułem się nagle jak w klatce. Jakby coś we mnie pękło i zablokowało tę spontaniczną, naturalną radość, na którą tak długo czekałem. Zamiast niej pojawiła się niezręczność, niepewność.

Spojrzałem na Mikelle, która coraz głośniej kwiliła w moich ramionach, maleńka i bezbronna, domagając się uwagi. Jej drobne rączki poruszały się nieskoordynowanie, jakby w niemym apelu o pomoc. Wtedy uniosłem wzrok na jej mamę. Leżała na szpitalnym łóżku, blada i zmęczona, ale jej spojrzenie było jak kotwica, która wciągnęła mnie w jej świat. Patrzyła na nas oboje, jakby próbując odnaleźć w tej chwili coś więcej niż tylko chaos i ból.

A ja stałem w miejscu, zupełnie nieruchomo, jak sparaliżowany. W jednej chwili poczułem, że cały ciężar tego, co się właśnie dzieje, spadł na moje barki. Jakbym nagle zapomniał, jak się oddycha, jak się działa, jak się myśli. Nasza córka potrzebowała mnie teraz, natychmiast – jej płacz stawał się coraz bardziej naglący. Keira też mnie potrzebowała, choć nic nie mówiła. Jej milczenie mówiło wszystko.

W głowie zapętlała mi się jedna myśl: obie mnie potrzebują. Naraz. Jak mam wybrać, która z nich jest ważniejsza w tej chwili? Jak w ogóle można podjąć taką decyzję? Przecież żadna nie powinna czekać, żadnej nie mogłem odłożyć na później.

– Jest głodna – powiedziałem w końcu, cicho, prawie szeptem. – Do tej pory karmiłem ją twoim pokarmem... – Przełknąłem ślinę. – Ale mogę nakarmić ją butelką, jeśli chcesz. Nie musisz nic robić, jeśli nie jesteś gotowa.

Próbowała coś powiedzieć, ale słowa nie chciały przejść jej przez gardło. W końcu z trudem wychrypiała:

– Ni... ni...

Nie czekałem na więcej. Rozwiązałem szybko chustę, podszedłem do łóżka i ostrożnie przystawiłem księżniczkę do piersi żony, podtrzymując ją jedną ręką. Zabezpieczałem małą, ale czułem, że to ja jestem tym, który szuka wsparcia. Keira spojrzała na mnie z taką intensywnością, że miałem wrażenie, jakby próbowała zapamiętać każdy szczegół tej chwili.

– Kocham cię – powiedziałem, czując, jak pieką mnie oczy. – To powinnaś usłyszeć jako pierwsze. Czekałem na ciebie. Czekaliśmy... – Urwałem, bo słowa zaczęły się plątać. – To jest Mikelle, nasza córka. – powoli opuściła wzrok na małą. – Urodziła się tydzień temu. Nie wiem, czy wszystko słyszałaś, czy coś do ciebie dotarło...

Keira kiwnęła głową – ledwie zauważalny ruch, ale wystarczył, by moje serce zabiło mocniej.

– Wezwę lekarzy – powiedziałem uspokajająco, chcąc upewnić się, że niczego nie zaniedbam. – Muszą wiedzieć, że się obudziłaś. Ale będę tu. Z tobą. Z naszą córką.

Znów kiwnęła głową. Jej spojrzenie mówiło więcej niż słowa, a ja czułem, że muszę zrobić wszystko, by nie stracić ani sekundy tej chwili.

Sięgnąłem po przycisk przywołania pielęgniarki. Nacisnąłem raz, po czym wróciłem wzrokiem do moich dziewczyn. Moje dwa cuda. Wyciągnąłem wolną rękę i delikatnie pogładziłem policzek żony. Jej powieki opadły z wyczerpania, ale szybko otworzyła oczy, gdy z trudem wypowiedziałem:

– Kochanie, błagam, nie zamykaj oczu.

Jej powieki uniosły się trochę wyżej, a na twarzy pojawił się ledwie zauważalny cień uśmiechu.

– Wiem, że jesteś zmęczona, ale wytrzymaj jeszcze chwilę, dobrze?

Do sali weszła pielęgniarka. Przystanęła, zamarła na moment, patrząc na naszą trójkę w tej niezwykłej chwili

– Pobiegnę po lekarzy – powiedziała szybko i zniknęła za drzwiami.

Spojrzałem na Keirę. To wszystko zaraz miało się zmienić – badania, lekarze, pytania. Chciałem, żeby przed tym szaleństwem usłyszała ode mnie jeszcze jedno.

– Zanim to wszystko się zacznie... Jeszcze raz: kocham cię. Nie wyobrażasz sobie jak się cieszę się, że do nas wróciłaś.

Poprawiłem jej koszulę, podniosłem córeczkę do odbicia. Keira patrzyła na każdy mój ruch. Jej oczy były ciężkie, zmęczone, ale w tym spojrzeniu widziałem życie.

Gdy do sali wpadł sztab ludzi, zrobiłem krok w tył, pozwalając im zająć się żoną. A ja zająłem się przebieraniem małej, choć ręce mi drżały. Co chwila zerkałem w stronę żony. Nie potrafiłem oderwać od niej wzroku – tak samo jak ona ode mnie i naszej córki. Jej spojrzenie nieustannie błądziło między nami, a kiedy już musiała odwrócić oczy – na przykład, by odpowiedzieć na pytania lekarzy – robiła to z trudem i niechętnie.

Otoczyli ją ze wszystkich stron, badali, mierzyli ciśnienie, pytali. Widziałem, że każdy kolejny dotyk i każde słowo przytłacza ją coraz bardziej. Na jej twarzy malowało się zmęczenie, ale nie sprzeciwiała się. Wiedziała, że to konieczne – tak samo jak ja. Musieliśmy mieć pewność, że wszystko jest w porządku. Ale patrząc na nią w tym momencie, czułem, jak bardzo chciałaby to wszystko zatrzymać, przynajmniej na chwilę.

Gdyby tylko było to możliwe, zamieniłbym się z nią miejscami bez wahania. Przyjąłbym na siebie każdy zabieg, każde pytanie, każdą igłę i urządzenie. Byłbym tarczą, za którą mogłaby się schować, żeby poczuć choć chwilę spokoju. Ale wiedziałem, że tego zrobić nie mogę. Miałem więc tylko jedno zadanie – być obok i czuwać.

Próbowałem skupić się na Mikelle. Ciepło jej małego ciała pomagało mi zachować odrobinę równowagi. Ale w głowie wciąż krążyły mi czarne myśli. Największy strach wślizgnął się w moje serce, paraliżując mnie od środka. Czy obudzi się znowu? Czy ten cud, który właśnie się wydarzył, nie będzie ostatnim?

Każde spojrzenie mieszało we mnie radość z obawami. Walczyłem z tym, żeby nie pozwolić strachowi przejąć kontroli. Keira wróciła. Jest tutaj. Teraz. Ale czy teraz wystarczy, by uwierzyć, że wszystko będzie dobrze? 

********************************************

Love:) 

Tears of the soulOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz