Siedem lat temu, w dniu naszego ślubu, wszystko ułożyło się idealnie – tak, jakby sam los chciał, by ten dzień zapadł nam w pamięci jako jeden z najpiękniejszych momentów naszego życia. Pogoda była wręcz bajkowa. Słońce świeciło ciepłym blaskiem, jak w późną wiosnę, a powietrze było tak łagodne, że nikt nie uwierzyłby, że to już listopad. Ten dzień mógłby równie dobrze być początkiem najpiękniejszej pory roku, bo nasze serca biły w rytmie nowego życia, które zamierzaliśmy rozpocząć razem.
Ślub i przyjęcie były skromne, dokładnie tak, jak chcieliśmy. Wokół nas byli tylko najbliżsi – Thomas, nasi przyjaciele, kilku członków rodziny. Bez tłumów, bez zgiełku, tylko pełne miłości spojrzenia, które mówiły więcej niż jakiekolwiek słowa. Czułem, że w tej kameralnej atmosferze każdy uśmiech i każde życzenie były prawdziwe i szczere, z głębi serca. Było to coś wyjątkowego, co sprawiło, że ten dzień stał się dla nas świętem o niepowtarzalnym znaczeniu.
Widok Keiry w sukni ślubnej sprawił, że serce zabiło mi mocniej. Była piękniejsza niż kiedykolwiek wcześniej, pełna blasku i wdzięku. W tamtej chwili, patrząc na nią, poczułem spełnienie wszystkich swoich marzeń. Myśl, że na zawsze będziemy razem, dodawała jej jeszcze większego uroku, sprawiając, że zapierało mi dech w piersiach. W jej oczach widziałem nie tylko radość i miłość, ale też pewność – pewność, że oto zaczynamy wspólną podróż, która, choć nie zawsze będzie łatwa, zawsze będzie warta każdego kroku.
Obracam w palcach pierścionek zaręczynowy i obrączkę Keiry, czując ciężar każdej chwili, jaką symbolizują. Mam pokusę, by włożyć je z powrotem na jej palec, na to miejsce, które zdawało się stworzone właśnie dla nich. Nigdy ich nie zdejmowała, były częścią niej i świadectwem tego, co nas łączy. Teraz to ja ich strzegę, czekając, aż się obudzi.
Dzisiejszy dzień jest zupełnie inny niż tamten pełen słońca i nadziei dzień naszego ślubu. Tamtego dnia świat wydawał się otwierać przed nami wszystkie drzwi, wypełniony czystą radością i spokojem, jakby nic nie mogło zakłócić naszego szczęścia. Dziś również jest wypełniony miłością, ale miłością przepełnioną troską i bezsilnością, pełną głębokiego lęku i ciągłej walki ze złymi myślami.
Wpatrując się w te symboliczne obrączki, przypominam sobie wszystkie wspólne obietnice – że będziemy razem, na dobre i na złe, że przetrwamy wszystko, nawet to, co się wydarzyło. Dotrzymam tej obietnicy.
Nawet pogoda zdaje się dostrajać do naszych przeżyć, jakby była cichym obserwatorem, który rozumie każdy nasz stan. W tamtym wyjątkowym dniu słońce świeciło jasno i ciepło, rozświetlając nasze nadzieje, jakby nawet niebo świętowało z nami. Dziś jednak wszystko jest inne – za oknem szaleje zamieć, a miasto otrzymało alerty pogodowe, ostrzegające przed nadchodzącym chaosem. To przecież listopad, a jednak Nowy Jork pokrywa się lodem i śniegiem, jakby sama natura odzwierciedlała zamęt i niepokój, które zapanowały w naszym życiu.
Wczoraj poprosiłem Thomasa, Eugenię i Jacoba, aby zostali w domu i nie przyjeżdżali. Nie chciałem, żeby ryzykowali, nie w tych warunkach. Przecież nic się nie stanie, jeśli opuścimy dzień czy dwa – wszyscy potrzebujemy chwil wytchnienia. Muszę jednak przyznać, że moja prośba była nieco samolubna. Pragnąłem spędzić dzisiejszy dzień sam z Keirą, by mieć tę intymność, ten spokój.
– Kochanie, wcale bym się nie obraził, gdybyś obudziła się właśnie dzisiaj – mówię cicho, kładąc się obok Keiry i delikatnie otaczając ją ramieniem. Przysuwam się bliżej, wtulając twarz w jej włosy i wdychając zapach, który zawsze działał na mnie kojąco. – To byłby najpiękniejszy prezent rocznicowy, jaki mógłbym sobie wyobrazić. Całkiem jak w piosence Mariah, „All I want for Christmas is you" – szepczę, a na twarzy pojawia się cień uśmiechu. – Zmiana świąt na rocznicę i słowa pasują idealnie.
CZYTASZ
Tears of the soul
RomanceMichael Sullivan miał wszystko - udaną karierę, kochającą żonę i stabilne życie. Przez lata myślał, że nic nie może zburzyć fundamentów ich wspólnej przyszłości. Aż do dnia, kiedy odebrał telefon, który zmienił wszystko. "Pańska żona próbowała popeł...