Rozdział 12

1.3K 171 16
                                    

Zamknąłem książkę, którą przez ostatnią godzinę czytałem Keirze. Jej okładka była już nieco zniszczona od wielokrotnego otwierania, a strony lekko pożółkłe, jakby oddychały każdą chwilą, kiedy była w jej dłoniach. Choć to zupełnie nie mój gatunek, wiem, że wracała do tej historii za każdym razem, gdy potrzebowała ukojenia. Dla niej ta książka miała znaczenie – była jak schronienie, coś znajomego w świecie pełnym nieprzewidywalności. Miałem nadzieję, że w jakiś sposób, czytając jej ulubione fragmenty, pomogę jej odnaleźć drogę powrotną do rzeczywistości.

Ale to nie była jedyna motywacja. W głębi serca próbowałem także zmazać swój wcześniejszy wybuch gniewu. Te ostre słowa, które wyrzuciłem w chwilach frustracji i bezsilności, nadal odbijały się echem w mojej głowie. Chciałem, żeby wiedziała – jeśli w ogóle mogła mnie słyszeć – że to nie gniew definiuje to, co do niej czuję. Przez całą godzinę, czytając kolejne strony, starałem się mówić delikatnie, jakbym chciał wpleść w te słowa całą miłość i troskę, której wcześniej zabrakło.

Odłożyłem książkę na stolik przy łóżku i od razu sięgnąłem po telefon. Jeszcze niedawno nie wyobrażałem sobie dnia bez sprawdzania maili, załatwiania interesów, bycia na bieżąco z każdą najmniejszą sprawą. Teraz... teraz wszystko wydawało się odległe, jakby przestało istnieć. Kasuję powiadomienia jednym ruchem, nie zadając sobie trudu, by sprawdzić, czego dotyczą. Czułem, że to już nie ma znaczenia. Chciałem tylko być tu, z nią, w tej chwili. Włączyłem naszą playlistę – zestaw piosenek, które kiedyś towarzyszyły nam w podróżach, w wieczorach spędzanych razem, w tych momentach, kiedy wszystko wydawało się takie łatwe i bezproblemowe. Muzyka wypełniła salę, delikatne dźwięki otuliły nas, jakby próbując połączyć te rozbite kawałki naszej rzeczywistości.

Odłożyłem telefon na stolik i wstałem, czując, jak moje ciało domaga się ruchu po wielu godzinach bezruchu. Krążyłem po pokoju, rozciągając zastałe mięśnie. Zacząłem od szyi, powoli kręcąc głową, czując, jak napięcie stopniowo ustępuje. Potem ramiona – machałem nimi w przód i w tył, jakbym chciał wytrząsnąć z siebie cały ciężar ostatnich dni. To było bardziej mechaniczne niż świadome, rutynowe ruchy, które robiłem, by wypełnić pustkę. Ale za każdym razem, gdy przystawałem, żeby na nią spojrzeć, moje serce zaciskało się boleśnie. Leżała tam, tak cicha, tak nieruchoma, a ja mogłem jedynie czekać.

Muzyka, ciepła i znajoma, płynęła nieprzerwanie. Z każdą nutą przypominała mi wspólne chwile – te, które teraz wydawały się tak odległe, jakby należały do innego życia. Chciałem wierzyć, że ona też to słyszy, że ta melodia, nasze wspomnienia, mogą ją jakoś tu przyciągnąć, z powrotem do mnie, do nas.

Muzyka zawsze była jej światem, a taniec jej sposobem na życie – jakby każda nuta poruszała ją do głębi. Tańczyła przy gotowaniu, z drewnianą łyżką w dłoni, obracając się między garnkami i patelniami, jakby to była jej scena. W ogrodzie, kiedy słońce zachodziło i wiatr lekko poruszał liśćmi, wirowała między kwiatami, zapatrzona w chmury, tracąc poczucie czasu. Nawet w domu, przy codziennych obowiązkach, zawsze gdzieś w tle grała muzyka, a ona, w rytm melodii, stawiała drobne kroki, jakby ziemia pod stopami była parkietem.

Czasem, na środku miasta, gdy grali uliczni muzycy, łapała mnie za rękę i bez zastanowienia wciągała do tańca. Nie miało znaczenia, że byliśmy otoczeni ludźmi. Chciała czuć muzykę i cieszyć się nią z całego serca, a ja... ja często się opierałem. Wstydziłem się tych momentów, obawiałem się, co pomyślą inni, i nie potrafiłem poddać się tak, jak ona. A teraz... teraz oddałbym wszystko, żeby móc znów zatańczyć z nią, choćby na zatłoczonym chodniku, pod spojrzeniami przypadkowych przechodniów. Mógłbym z nią zatańczyć na Times Square, w blasku migoczących neonów, nie zważając na tłum – byleby tylko wróciła.
Podchodzę do łóżka i siadam na jego brzegu, jakbym bał się, że zaraz złamię coś kruchego. Delikatnie odsłaniam Keirę, a moja ręka niepewnie wędruje na jej brzuch. Dotykam go ostrożnie, głaszcząc skórę ledwie wyczuwalnymi ruchami. Myśli wirują w głowie. Czy już czuła ruchy naszego dziecka? Czy to jeszcze za wcześnie? Czy ja kiedykolwiek poczuję je pod palcami, dotknę tego nowego życia, które rośnie w niej, tak blisko, a jednocześnie tak daleko ode mnie?

 
Zmarszczka niepokoju pojawia się na moim czole, bo prawda uderza we mnie jak fala: nic nie wiem o ciąży, o etapach, przez które przechodzi. Co kiedy się wydarza? Kiedy pojawią się pierwsze ruchy? Co powinienem robić, jak reagować? Czuję się tak, jakbym zgubił instrukcję do czegoś, co ma kluczowe znaczenie w naszym życiu, jakbym nie miał kontroli nad tym, co nadejdzie. Zawsze myślałem, że będę gotowy, że zdąże się przygotować, ale teraz... jestem zagubiony. Bezsilny.

 
Muszę stworzyć listę. To będzie mój sposób na poradzenie sobie z tym chaosem. Wszystko, co muszę wiedzieć o ciąży, o stanie Keiry, o rehabilitacji. Co zapytać lekarzy? Jakie są prognozy? Co mogę zrobić, żeby wspomóc ich działania? Przecież w takich momentach zawsze działałem najlepiej. Planowanie i zarządzanie – to moja strefa komfortu, a teraz to jedyne, co mogę zrobić, żeby jakoś trzymać się w ryzach.

 
Oddycham głęboko, próbując opanować emocje. Głaszczę Keirę po przedramieniu, jakby ten dotyk mógł dodać jej sił, a drugą ręką lekko pocieram jej brzuch. Zaczynam układać wszystko w głowie, krok po kroku. W pamięci już tworzę rozpisane schematy – punkty, priorytety, terminy. Pierwsze rozmowy z lekarzami, konsultacje, badania, raporty. Co muszę ustalić w najbliższych dniach? Jak się przygotować na nadchodzące tygodnie? Gdzie znajdę odpowiedzi, jakie książki, artykuły muszę przeczytać? Może skontaktować się z kimś, kto przeżył coś podobnego?

 
Czuję, że ten plan to moja jedyna kotwica w tym szaleństwie. Muszę zapisać każdy szczegół, każdy krok – wszystko, co mogę zrobić, żeby pomóc Keirze i naszemu dziecku. Nie mogę pozwolić, żeby choćby najmniejsza rzecz umknęła mojej uwadze. W mojej głowie układa się to jak mechanizm zegarka, precyzyjnie, bezbłędnie. Ale to nie wystarczy, muszę to wszystko przenieść na papier – wtedy będę pewien, że niczego nie pominę.
Przykrywam ich szczelnie, jakbym w tym drobnym geście mógł ich ochronić przed wszystkim, co czeka za drzwiami tej sali. Jakby moja opieka, choćby symboliczna, mogła im przynieść bezpieczeństwo. Składam delikatny pocałunek na czole Keiry, jej skóra jest chłodna pod moimi wargami, a serce łomocze mi w piersi. Zatrzymuję się na chwilę, wsłuchując w miarowy dźwięk aparatury i ciszę, jaka zapadła. Jest tu spokojnie, ale w środku czuję, jak moje myśli szaleją.

 
Podchodzę do telefonu. Wybieram numer Jacoba, a palce drżą mi lekko. Przyłapuję się na tym, że nawet najprostsze rzeczy wymagają ode mnie teraz ogromnego wysiłku.

 
– Jacob, potrzebuję, żebyś przywiózł mi parę rzeczy... Ubrania, kosmetyki, mój laptop i teczkę. Wiesz, o którą chodzi, prawda? – Mój głos brzmi pewnie, ale tylko na zewnątrz. W środku czuję, jakbym ledwo trzymał się na powierzchni.

 
– Oczywiście, będę jak najszybciej – odpowiada . Słyszę w jego głosie coś, co przypomina mi, że nie jestem sam, że mam wokół siebie ludzi, którzy są gotowi pomóc. Ale teraz to nieważne. Ważni są oni – Keira i nasza córka. Gdy odkładałem telefon, uświadomiłem sobie, że nie chcę ich zostawiać ani na chwilę. Nawet po to, żeby wrócić po własne rzeczy. Tutaj jest moje miejsce – przy nich.

Po chwili namysłu napisałem jeszcze sms Weź koc Keiry.

Pochylam się nad łóżkiem, przelotnie dotykając Keiry dłoni. Jej palce są nieruchome, ale ja głaszczę je delikatnie, jakby sam ten gest mógł w jakiś sposób nawiązać z nią kontakt. W tej chwili nie chodzi już o czekanie – chodzi o bycie. O to, żeby być tutaj, kiedy ona wróci. 

****************************************************

Mówiłam, że lubię okrągłe liczby ?:)

Dziękuję za 9 k wyświetleń i 100 obs na TT :)

Zapraszam na IG i TT:)

Tears of the soulOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz