Rozdział 9

1.6K 196 28
                                    

Jacob prowadził mnie w milczeniu przez ogród, nie wypowiadając ani słowa. Atmosfera była gęsta, pełna niewypowiedzianego ciężaru, który opadał na nas coraz mocniej z każdym krokiem. Znałem ten ogród, ale teraz czułem, jakby to miejsce nabierało zupełnie innego, mroczniejszego znaczenia. Kiedy doszliśmy do końca, zobaczyłem przed sobą rozłożystą wierzbę, której gęste, opadające witki zasłaniały widok. Gałęzie były jak zasłona, skrywająca tajemnicę, której nigdy nie miałem odkryć. Wokół drzewa rosły piękne, bujne kwiaty, których nazw nie znałem, ale które tworzyły żywy, kolorowy szpaler prowadzący prosto pod drzewo.

Jacob zatrzymał się na kilka kroków od drzewa, a jego cichy gest kazał mi iść dalej samemu. Bez słowa zawrócił, zostawiając mnie samego w tym cichym, pełnym napięcia miejscu. Wziąłem głęboki oddech, czując, jak moje serce waliło w piersi, i zrobiłem kilka kroków w stronę wierzby. Odsłoniłem gęste witki, a moje oczy natychmiast spoczęły na małym, drewnianym bujanym fotelu stojącym pod drzewem.

Obok fotela, częściowo ukryty w gąszczu kwiatów, zobaczyłem kamień – prosty, skromny, ale wyraźnie pielęgnowany. Podszedłem bliżej, z każdym krokiem czując coraz większy ciężar na piersi, jakby powietrze stawało się coraz gęstsze. Ściskając w dłoni zdjęcie USG, które miałem przy sobie, uklęknąłem przed kamieniem. Delikatnie odgarnąłem kwiaty, które częściowo go zasłaniały. Zobaczyłem imię, wyryte w kamieniu pochyłym pismem:

Amelia Sullivan

Pod imieniem widniała data: 15.06.2019.

Cisza wokół mnie stała się nie do zniesienia. Uświadomiłem sobie, że to była data – Dzień Ojca. Zmarła w Dzień Ojca. To uderzyło we mnie jak piorun. Jak ironiczna, brutalna prawda, której nie mogłem przyjąć. Miałem córkę. Miałem córkę, o której istnieniu nigdy nie wiedziałem, a ona zmarła tego dnia, który miał być świętem ojcostwa.

Moje serce, które już wcześniej pękało z bólu, teraz zdawało się roztrzaskiwać na tysiące drobnych kawałków. Łzy napłynęły mi do oczu, ale nie potrafiłem ich powstrzymać ani zrozumieć tej niesprawiedliwości. Wpatrywałem się w ten prosty kamień, czując, jak czas zatrzymuje się na tym jednym momencie, w którym życie, którego nigdy nie poznałem, zostało mi bezpowrotnie odebrane.

Czy gdybym wtedy oddzwonił, wszystko potoczyłoby się inaczej? Gdybym dowiedział się o ciąży, czy coś by się zmieniło? Wróciłbym natychmiast, porzuciłbym wszystkie obowiązki, rzuciłbym cały świat, by być przy niej, by wesprzeć Keirę. Może Amelia miałaby szansę na życie. Może razem walczylibyśmy o naszą córkę?

A nawet jeśli faktycznie nie udałoby się jej uratować, to byłbym przy Keirze. Trzymalibyśmy się za ręce, razem pożegnali nasze dziecko, płakali nad tym, co straciliśmy. Nie byłaby wtedy sama, nie musiałaby nosić tego ciężaru przez lata, ukrywać przede mną swojej rozpaczy. Byłbym jej wsparciem, bylibyśmy razem w tej tragedii, a nie tak jak teraz, w dwóch osobnych światach, oddzieleni tajemnicami, które ją rozbiły.

Wyrzuty sumienia zaczęły mnie przygniatać. Każda minuta, którą spędzałem myśląc o tym, jak mogło być, tylko powiększała tę przepaść we mnie. Czułem, jakby ciężar całego świata osiadł na moich barkach. Ta świadomość, że mogłem coś zmienić, że mogłem być przy niej – była nie do zniesienia.

Gładząc delikatnie trawę, która porastała grób Amelii, próbowałem przekazać całą swoją miłość, ból i niedowierzanie. Moje palce przesuwały się po ziemi, jakby to ciche, niemal rytualne działanie mogło przenieść moje emocje do niej, do miejsca, gdzie teraz spoczywała nasza córka. Każda chwila tam spędzona wypełniała mnie czymś ciężkim, nie do wypowiedzenia, jakby gesty mogły wyrazić to, czego słowa nie były w stanie.

Szeptałem pod nosem, mówiłem do niej cicho, jakby w nadziei, że mnie słyszy. Każde słowo było niczym niewidzialna nić, łącząca mnie z nią – tą, której nigdy nie miałem okazji poznać. Głos mi się łamał, a z gardła wydobywały się ledwie słyszalne nuty, jak kołysanka, której nie zdążyłem jej zaśpiewać, jak melodia, która miała ukoić nasz wspólny ból.

– Przepraszam, kochanie... – mówiłem, głos ledwo się trzymał. – Tak bardzo chciałem cię poznać, być tutaj z tobą... Zawiodłem cię, ciebie i twoją mamę...

Nuciłem cicho, starając się odnaleźć spokój, który wydawał się odległy. Jakbym próbował ją ukołysać do snu, choć było za późno. Miałem nadzieję, że gdziekolwiek teraz jest, czuje moją obecność. Czułem się tak, jakbym musiał podzielić się z nią tym, co nigdy nie zostało powiedziane.

– Przepraszam, że nie było mnie wcześniej – dodałem szeptem, a każda sylaba bolała bardziej niż poprzednia. – Powinienem być przy tobie, przy was... Ale teraz już jestem tutaj. Zawsze będę tutaj.

Jacob mówił, że w ostatnim czasie Keira była radosna, spokojna, jakby na nowo odnajdywała radość w życiu. Ale teraz, gdy znam pełnię tej bolesnej historii, nie mogę przestać się zastanawiać, co naprawdę kryło się za tym uśmiechem. Czy była to autentyczna radość, wynikająca z nadziei na nowe życie? Czy może ta radość była jedynie cieniem prawdziwego szczęścia, maską, którą zakładała, by ukryć głęboko skrywany ból i rosnącą desperację?

Czy w głębi duszy już wtedy podjęła decyzję o odejściu? Czy jej spokój i uśmiechy były pożegnaniem, cichą próbą odnalezienia ostatecznego spokoju, zanim ból po stracie Amelii w końcu ją pochłonął? A może próbowała uwierzyć, że życie, które nosiła pod sercem, da jej siłę, choć wiedziała, że przeszłość jest zbyt ciężka, by ją unieść?

Jak to możliwe, że ten ból był tak głęboki, że nawet nowe życie, nasza druga córka, nie mogło przynieść ukojenia? Jakie myśli kryły się w jej głowie, kiedy planowała przyszłość, jednocześnie rozważając odejście? Czy naprawdę widziała nadzieję w nadchodzących dniach, czy może już wtedy przygotowywała się do rozstania, przekonana, że to jedyna droga do zakończenia cierpienia, które nosiła w sobie od lat?

Zdrętwiały i zziębnięty po długim czasie spędzonym przy grobie, powoli wstałem, czując, jak każdy mięsień w moim ciele protestuje. Powietrze było chłodne, przeszywające, ale to nie zewnętrzny chłód tak naprawdę mnie dotknął – to pustka i ból, które odczuwałem wewnątrz, były o wiele bardziej obezwładniające.

Ostatni raz spojrzałem na grób, delikatnie dotykając kamienia, jakby ten prosty gest mógł przekazać wszystko, czego nie mogłem wyrazić słowami. Chciałem, by wiedziała, że wrócę, że to nie jest pożegnanie na zawsze.

– Wkrótce wrócę – wyszeptałem, mój głos ledwo przebijał się przez ciężkie powietrze wokół mnie. – Muszę sprowadzić twoją mamę i siostrę do domu.

Te słowa były obietnicą. Obietnicą, że nie zostawię ich samych, że choć przegapiłem tak wiele, teraz będę tu, by chronić tych, którzy zostali. Odchodząc, czułem ciężar na sercu, ale wiedziałem, że muszę zebrać siły. Muszę sprowadzić Keirę i nasze drugie dziecko do domu, do miejsca, gdzie zaczniemy od nowa – cokolwiek to "od nowa" będzie dla nas oznaczać. 

***************************************************************

Zapraszam na moje IG i TT :)

Zostawicie trochę miłości :)

Do zobaczenia w środę....:)

C.

Tears of the soulOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz