Wybiło 2000 wyświetleń i ponad 200 gwiazdek więc bonus :)
*********************************************************
Osiemnaście godzin lotu ciągnęło się w nieskończoność, jakby czas celowo spowolnił, dręcząc mnie każdą kolejną minutą. Czułem się, jakbym był uwięziony w tej kabinie, bez możliwości ucieczki, bez możliwości działania, skazany na bezczynność. W mojej głowie odtwarzałem nasze wspólne życie jak na taśmie filmowej, przewijanej raz po raz. Każdy moment, każda rozmowa, każdy gest – analizowałem wszystko, próbując znaleźć wskazówki, które mogłyby wyjaśnić, gdzie coś poszło nie tak. Gdzie przegapiłem moment, w którym Keira zaczęła cierpieć?
Z każdym wspomnieniem narastało we mnie poczucie winy. Czy coś mogłem zrobić inaczej? Czy mogłem bardziej się starać, być bardziej obecny? Przewijałem w głowie naszą historię od początku, a potem znów od początku, próbując znaleźć te niewidoczne, drobne sygnały, które powinny były mnie ostrzec. Nie znalazłem odpowiedzi. A jedyne, co mogłem robić, to modlić się. Modlić się, aby jej stan się nie pogorszył, aby wciąż żyła, kiedy w końcu dotrę do szpitala. Czułem, jakby każdy oddech był walką z czasem, walczyłem z własną bezsilnością, mając nadzieję, że kiedy wyląduję, usłyszę dobre wiadomości.
W chwilach najgłębszej rozpaczy, w głowie targowałem się z kimkolwiek, kto mógłby pomóc. Z każdą możliwą siłą – Bogiem, wszechświatem, losem – z każdym, kto mógłby dać mi szansę, bym mógł uratować Keirę. Obiecywałem wszystko, czego jeszcze nie zrobiłem, błagałem o kolejną szansę, o możliwość, żeby to naprawić. Chciałem wierzyć, że to jeszcze nie koniec, że będzie jakiś cud, który pozwoli jej wyjść z tego cało. Że nie zostanę z pustką, której nie mógłbym wypełnić.
Bez możliwości działania, czując się zupełnie bezradny, robiłem cokolwiek, co mogło dać mi choć odrobinę poczucia kontroli. W telefonie wertowałem artykuły, przeglądałem fora, szukałem informacji o najlepszych terapeutach, psychologach, psychiatriach – desperacko starałem się przygotować, jakbym mógł coś zdziałać, jakbym miał plan na to, co dalej. To była moja ucieczka przed bezsilnością. Miałem poczucie, że muszę być gotowy, muszę coś zrobić, nawet jeśli teraz, zamknięty w samolocie, mogłem jedynie siedzieć i czekać.
Każda strona, którą przeczytałem, każdy numer telefonu, który zapisywałem, dawały mi iluzję, że mam jakąś kontrolę nad tym chaosem. Jakby to, że zbiorę jak najwięcej informacji, mogło w magiczny sposób odwrócić bieg wydarzeń. Potrzebowałem tej iluzji – bez niej czułbym się kompletnie bezradny. Każde moje działanie, choć irracjonalne, dawało mi przynajmniej na chwilę wytchnienie od tego przerażającego strachu, że mogę ją stracić.
Na lotnisku JFK, bez względu na porę dnia czy nocy, tłumy ludzi zawsze przelewają się przez terminale jak rzeka, nieustannie płynąca, głośna i chaotyczna. Tym razem nie było inaczej. Ale dla mnie ten chaos wydawał się jeszcze bardziej przytłaczający. W desperacji próbowałem jak najszybciej przebić się przez ten tłum, jakby od tego zależało życie – i w pewnym sensie tak właśnie było. Chciałem jak najszybciej wydostać się na zewnątrz, dotrzeć do szpitala, do Keiry. Miałem wrażenie, że każda sekunda, którą tracę, jest jak wbity w serce gwóźdź.
Ale już przy skanowaniu dokumentów natknąłem się na pierwszy mur. Zabrali mnie na bok, jakbym był jakimś podejrzanym przypadkiem, który w ostatniej chwili wskoczył na pokład. Sprawdzali wszystko, dosłownie wszystko, jakby nie mogli pojąć, że ktoś przyleciał z drugiego końca świata tylko z teczką w ręku. Może to wyglądało dziwnie, ale w tamtym momencie nie miałem czasu ani siły na tłumaczenia. Każda ich czynność – skanowanie, przeszukiwanie, zadawanie pytań – wydawała się trwać wieczność. Jeszcze trochę, a mogliby sięgnąć po rękawiczki i fundnąć mi pełne badanie per rectum.
W końcu mnie puścili, ale to nie koniec walki. Lotnisko nagle zamieniło się w labirynt nie do pokonania. Przedarcie się przez ten przeklęty terminal wydawało się niemożliwe. Każdy korytarz, każda bramka, każda kolejka do wyjścia była jak kolejna przeszkoda stawiana przez los, który najwyraźniej postanowił mnie testować. Miałem wrażenie, że wszystko wokół mnie sprzysięgło się przeciwko temu, bym dotarł do szpitala. Każda chwila, każda sekunda ciągnęła się niemiłosiernie, a dystans do wyjścia wydawał się nie mieć końca.
Wreszcie, po tym, co wydawało się wiecznością, dotarłem do wyjścia. Tam, przed budynkiem, czekał na mnie Jacob. Wystawał na krawężniku tuż przy wejściu, a jego twarz mówiła więcej, niż chciałem widzieć. Kiwnąłem mu tylko głową, starając się unikać jego spojrzenia. Wiem, że próbował być silny, ale w jego oczach widziałem odbicie własnych lęków – strach, ból i współczucie. Tego nie chciałem w tej chwili. Nie chciałem widzieć jego przerażenia, bo zbyt mocno przypominało mi moje własne. Starałem się to wszystko stłumić, skoncentrować tylko na jednym celu: dotrzeć do Keiry.
Kiedy już byliśmy w drodze, czułem, jak narasta we mnie napięcie. Myśli kłębiły się w mojej głowie, a każda z nich prowadziła mnie do jednego pytania. Z trudem zaciskałem usta, starając się odepchnąć tę myśl, ale w końcu nie wytrzymałem. Wypowiedziałem to pytanie, które od samego początku tkwiło we mnie jak cierń, niewypowiedziane, ale wszechobecne. Pytanie, którego wolałbym nigdy nie zadać.
– Co się wydarzyło?
*****************************************************************
Zapraszam na TT i IG :)
CZYTASZ
Tears of the soul
RomanceMichael Sullivan miał wszystko - udaną karierę, kochającą żonę i stabilne życie. Przez lata myślał, że nic nie może zburzyć fundamentów ich wspólnej przyszłości. Aż do dnia, kiedy odebrał telefon, który zmienił wszystko. "Pańska żona próbowała popeł...