27

48 9 0
                                    

Scena pierwsza

"If home is where the heart is
Then we're all just fucked"

Próbowali udawać, że nic się nie stało. Że nic się nie dzieje. I nawet się udawało. Spędzali razem bardzo dużo czasu, jeździli na przejażdżki, chodzili do kina, spotykali się z ich znajomymi. Poznała jego rodziców i siostrę, która oszalała na punkcie Desiree. Co weekend zabierała swoją przyjaciółkę, Sarah i jeździła z nią na domówki do paczki Alexa. Czuła się, jakby wreszcie gdzieś należała, jakby jego grupka powoli stawała się także jej grupką. Cudownie rozmawiało jej się z Mią i Mary i Nicole, jego najlepszy przyjaciel Mike traktował ją jakby się znali całe życie, a zabawa z szaloną ekipą z jego liceum była za każdym razem niezapomniana. Nawet z Markiem powoli zaczęła zakopywać topór wojenny. Zwykle siedzieli przy stole, słuchali muzyki, popijali drinki i rozmawiali albo grali w jakieś gry. Przywiązała się do nich niesamowicie. Nigdy nie miała takich wakacji. Takich typowych, idealnych wakacji jak z amerykańskiego snu.

Łapała się jednak na tym, że podświadomie zakrywała jej obrazki na ciele. Kiedy się z nim spotykała, zakładała rękawy na tyle długie, żeby nic nie było widać. Nie chciała go prowokować ani sprawiać, że będzie na nią patrzył z tym wyrzutem. Zniechęceniem. Obrzydzeniem.

Bolało ją to. Bolało ją jak bardzo to wpłynęło na jego postrzeganie jej. Nie miała w zwyczaju płakać, a teraz po nocach dusiła się łzami, mówiąc sobie, że źle zrobiła. Że to jej wina. Że już mu się nie podoba, już nigdy się nie spodoba, ona i jej ciało. Że nieważne, co założy ani jaki makijaż zrobi, on już zawsze będzie widział w niej tę "skazę". Już nigdy nie będzie dla niego idealna. A chciała być. Bo on dla niej był. I płakała znowu, z tej bezradności i miłości, które opanowały ją całą.

Ale potem budziła się i nakładała tę maskę obojętności lub szczęścia, bo przecież wciąż była szczęśliwa, bo była z nim. Może trochę bardziej przygasła, mniej się odzywała i krócej uśmiechała, ale wciąż go miała, i to było najważniejsze. W końcu zawsze wracała do niego, do swojego domu, bo to on był jej domem, jej bezpiecznym miejscem, w którym czuła się tak dobrze.

Nikomu nie powiedziała o całej sytuacji. Nie chciała niepokoić swoich przyjaciółek. Z góry wiedziała, co by powiedziały - że to kompletne wariactwo. Wolała nie mówić o tych złych rzeczach, dopóki sama nie wypróbuje wszystkich sposobów, żeby je naprawić. Nie chciała nikogo źle na niego nastawiać, bo ona wybaczała, a one by nie zrozumiały. On nie był zły, nie był nie był nie był.

Poza tym, dla wszystkich dookoła byli tą dwójką, która nigdy się nie kłóci. Bo nigdy nie miała mu za złe, że wiecznie się spóźniał, ciągle o czymś zapominał, był beznadziejny w prezentach, palił za dużo czerwonych Marlboro i pił zdecydowanie za dużo alkoholu. Nie miała mu za złe, że czasem musiała go odbierać z imprez w ciężkim stanie i zajmować się nim, gdy wymiotował. Nie miała mu za złe, że nigdy nie zabrał jej na prawdziwą randkę i nie planował żadnego wyjścia. Nie miała, bo widziała też te dobre rzeczy, a sama nie była idealna. Przecież nikt nie jest, więc to jest okej.

Okejokejokej.

Scena druga

"Are all the good times getting gone?
They come and go and come and go and come and go..."

Wakacyjny wieczór, domówka na działce u Mary. Des miała na sobie top na cienkich ramiączkach. Pili drinki, słońce przygrzewało, a ona zapomniała się na chwilę i zdjęła cienką narzutkę, zasłaniającą tatuaże. Nie zorientowała się od razu.

– Ojej, jakie piękne! Nie wiedziałam nawet, że masz nowe tatuaże.

Coś ścisnęło ją w żołądku, gdy usłyszała dźwięk tego słowa. Stało się ono dla niej takim tasakiem. Gdy leciało w jej stronę, wbijało się w jej ciało i kaleczyło wnętrzności. Słowo. Jedno głupie słowo, a ona drżała ze strachu.

Folie à DeuxWhere stories live. Discover now