Kompletnie nie mogłam się skupić na lekcji. W zasadzie to nawet nie do końca kojarzyłam, jaki to przedmiot. Tyle dobrego, że pierwsze zajęcia były w zasadzie czysto organizacyjne, więc niewiele straciłam. No i chwała Jorgusiowi, że nie wywołał mnie na środek klasy, żebym się oficjalnie przedstawiła nowym kolegom. W tym stanie ducha zdecydowanie zrobiłabym z siebie jeszcze większe pośmiewisko niż pół godziny temu na schodach.
– Chodź, zapoznam cię z ekipą – zagadała Pilar, dosłownie dwie sekundy po dzwonku.
Chwyciła mnie pod rękę, nie dając możliwości odmowy, i wyciągnęła mnie z klasy jak posłusznego pieska. Stanęłyśmy trochę na uboczu, czekając, aż wspomniana ekipa zbierze się w kółeczku pod przeciwległą ścianą. Ona sobie w tym czasie zaczęła skubać brwi, a ja stałam po prostu jak ten matoł, udając, że coś sprawdzam w telefonie.
W końcu dziewczyna schowała lusterko i pęsetę do swojej małej różowej torebki o wartości półrocznego czynszu za wynajem mojego mieszkania, po czym skinieniem głowy nakazała mi iść za sobą.
– Siemanko, mordeczki – przywitała znajomych radosnym okrzykiem.
Jak na moje standardy nieco przesadzonym, ale do tej laski to nawet pasowało. Kiedy zaczęła wymieniać ze znajomymi przytulasy i buziaczki, pozwoliłam sobie na małą obserwację.
Wszyscy uczniowie w szkole nosili uniformy. Chłopaki jasnoszare spodnie w delikatną kratę oraz bordowe marynarki narzucone na białe koszule, a dziewczyny bordowe plisowane spódnice do kolan oraz szare kamizelki z bordowymi lamówkami. I jedni i drudzy przyozdabiali strój bordowymi apaszkami lub krawatami. Z tego, co wyczytałam, nie robiono w tej kwestii rozróżnienia na opcję męską i damską. Ja na przykład założyłam dziś krawat.
Choć zamysł noszenia ujednoliconych ubrań był taki, aby nikt się nie wyróżniał, od razu rzuciło mi się w oczy, że i tak każdy członek ekipy Pilar wynalazł jakiś sposób na wyrażenie siebie. Chłopak stojący po mojej lewej podciągnął rękawy, odsłaniając okazałe ramiona z wijącymi się po nich tatuażami. Kolejny gość włożył do butonierki krzykliwą żółtą chusteczkę z kolorowym haftem. Laska stojąca naprzeciwko mnie zamiast klasycznej koszuli upakowała pod kamizelkę model z bufiastymi rękawami. Dodawały jej krągłej posturze jeszcze większej puszystości, ale co zadziwiające, wcale nie wyglądało to źle. Trzeci chłopak miał rozpiętą marynarkę i rozchełstaną koszulę, a o krawacie chyba zapomniał. Pilar natomiast pojechała po bandzie. Każdy element jej uniformu był w jakiś sposób przeprojektowany. Spódnicę nieco skróciła. Kamizelkę przerobiła na bluzkę poprzez dosztukowanie bordowych rękawów. Nie oszczędziła nawet podkolanówek, które przyozdobiła naszywkami z białymi trupimi czachami. Do tego nosiła wyzywający makijaż oraz biżuterię rodem z hip-hopowych teledysków.
– Poznajcie Nadię – wspomniana dziewczyna wybiła mnie z rozmyślań. – Moją nową kumpelę.
Zagarnęła mnie ramieniem i wprowadziła do kółeczka. Poczułam się przez moment jak małpka na wybiegu w zoo, lecz to nieprzyjemne uczucie minęło, kiedy członkowie ekipy zaczęli się ze mną po kolei witać. Oczywiście klasycznymi dwoma buziakami.
Zapamiętałaś choć jedno imię, kochana?
Ni chuja.
No nic, jeszcze przyjdzie na to czas.
– Ej, sorry, że pytam – odezwał się po tej wymianie uprzejmości typek od żółtej chusteczki – ale czy to nie ciebie widziałem dziś rano na TikToku u Salamandera?
Przewróciłam oczami na to wspomnienie. A potem uśmiechnęłam się, ponieważ spodobało mi się przezwisko señora Andera Carrillo Saldañii.
Tak, jego imię i nazwiska oczywiście zapamiętałam od razu.
CZYTASZ
Chiquita
Teen FictionPowieść młodzieżowa w klimatach "Clone" i serialu "Szkoła dla elity". Osiemnastoletnia Nadia Lewandowska przeprowadza się z Polski na słoneczne wybrzeże Hiszpanii. W ramach stypendium rozpoczyna naukę w prestiżowej prywatnej szkole w Walencji, ale z...