Kiedy wydobywał z ziemi pierwszego kwiatka, uspokoił się myśląc że popadł w paranoje po szkoleniu, na cmentarzu przy Czarnym mieście.

Schował trzy kwiaty do wcześniej przygotowanej torby, już miał się zbierać, kiedy nad nim przemknął niemal bezszelestnie jakiś duży cień, w jednej chwili napiął się, sięgając odruchowo po szpadel. Nie słysząc nic wkoło siebie, nawet już walka ze szczurami dobiegła chyba końca uśmiechnął się pod nosem nabijając się z samego siebie. W ziemi zaczęło się coś ruszać, może i nie miał serca dla wstających trupów, ale szanował życie każdego innego bogu ducha winnego stworzenia. Zasypał dłońmi dołki, aby żyjące w ziemi zwierzęta mogły spokojnie żyć jak im się podoba.

Jednakże Virstowi, nie był dany taki los. Z ziemi wyskoczył olbrzymi, czerw jeden z tych, co żywi się trupim ścierwem. Młodzieniec chwytając za szpadel odskoczył, i trochę poobijał się wpadając na pobliskie skrzynki.

-Mają tu też, coś takiego. -Potrząsnęło to nim. Smród i tak zgniłych zwłok pożartych przez najeżoną tysiącami drobnych zębów paszczę ślepego stworzenia. -Najwyżej jego nekromanta mnie zabije. -Burknął wyciągając, srebrną żyłkę ukrytą pod płaszczem. W ostatniej chwili przypomniał sobie, że nie został pobłogosławiony. Samą srebrną żyłką, mógł nie wygrać tego starcia. Czerw jak gdyby węsząc za zapachem młodego grabarza, wysunął się z ziemi jeszcze bardziej i zbliżał w jego stronę. -Muszę wiać. -Stwierdził do siebie i czekając na dogodny moment wyrwał się do pełnego biegu dopiero gdy czerw rozchylił swoją paszczę na odległość wyciągniętej ręki od chłopaka. Czerw pochłoną jedną ze skrzyń i z dzikim, rozrywającym uszy sykiem zmieszanym z piskiem przebił się pod bróg.

Przestraszony nieco grabarz, nie przebiegł kilku metrów a potrącił snującego się po mieście miejskiego trupa, który w odróżnieniu od pozostałych dzierżył topór, ciągnąc go po ziemi powłóczył ledwie nogami do przodu. Kiedy odwrócił swoją zmasakrowaną twarz w stronę grabarza, podniósł nadspodziewanie lekko swoją broń i sprawnie się nią zamachnął na głowę Virsta.

Młody grabarz w ostatniej chwili zdążył odskoczyć i obracając się na jednej nodze wywinął szpadlem w taki sposób aby strącić głowę nieumarłego. Kiedy ciało umrzyka runęło z jękiem na glebę. Virst nie zastanawiał się długo, tylko pognał przed siebie do motelu. Długo sam nie został, na oświetlone przez księżyc ulice wypełzały przeróżne nieumarłe kreatury. W połowie drogi powrotnej, miał już za sobą pokonane, szlamopełzacze, kilka szkieletów i popularne zombie. Widząc przed sobą jakiś snujący się punkt, nie zastanawiał się długo obrócił w dłoniach szpadel i przebiegając, wbił w głowę żwawego trupa ostrze szpadla. Musiał chwilę odpocząć, wciąż trzymając szpadel w głowie stworzenia zauważył że zwłoki są całkiem świeże a na szyi spoczywa pętla. Słysząc z lewej jakieś hałasy odwrócił się. Jęknął cicho, stała tam szubienica, z której dwa zombiaki odcinały dzisiejszych skazańców.

-Co jest z tym miastem ? -Spytał, gwałtownie oddychając, kiedy rozsypał się za nim kolejny wisielec, który zszedł sobie z belki. -Czy nie ma tu grabarzy ? -Spytał ze złością. -Nie wiedzą, że trupy mają być od razu chowane ? Gdzie Ci sławetni strażnicy miasta ?! -Krzyknął, przepychając się między trupami już z nieco stępiałym szpadlem. Kiedy wykonywał obrót, sypiąc tymi samymi roślinami, którymi ochronił się przed szczurami ujrzał kołujące nad miastem wielkie czarne i bezszelestne stworzenia. Nie był w stanie rozpoznać ich rasy, nie zdziwiłby się, gdyby okazało się, że widzi je po raz pierwszy.

Co jakiś czas jeden z takich latających stworzeń pikował ostro w dół, aby zaraz wznieść się w chmurze cienistej mgły, trzymając coś w szponach.

Kiedy przebiegał przez kolejne dzielnice, stanął jak wryty ze swoich kwater zaczęli wychodzić inni grabarze.

-Super nie jestem sam. -Mrukną do siebie.

-Hola! Uważaj młodziku ! -Zawołał do niego ktoś z naprzeciwka, pozbywający się za pomocą swojej kuszy truposza atakującego od tyłu, nieświadomego Virsta. Kiedy bełt świsnął koło ucha młodego grabarza, przytwierdzając czaszkę truposza do najbliższej rzeczy. -Bądź czujny. -Poradził, wysoki mężczyzna o kruczych włosach, przybrany w luźnie spodnie z doczepianymi mini torbami, buty z wysokimi cholewami. W odróżnieniu od Virsta, nosił rozcięty na pół płaszcz sięgający do kolan. Przepasany po obu stronach łańcuchami ze śnieżnobiałymi czaszkami. Na głowie zaś, nosił czarny kapelusz zrobiony na modłę kowbojskiego, podniósł lekko jego rondo ukazując złote niczym siarka oczy.

-Dz-Dziękuję. -Powiedział młody grabarz.

-Nie ma sprawy, w końcu z tego, co widzę, jesteśmy kolegami po fachu. -Powiedział z cwaniackim uśmiechem. -Czemu tak szybko wypuściłeś się na łowy ?

-Bo miałem zadanie do wykonania. -Wyjaśnił. -Ale szpadel mi się tępi, później się odwdzięczę ! -Obiecał, przebiegając obok.

Filary świata - Imperium śmierciWhere stories live. Discover now