Ideał jest tylko iluzją

175 11 0
                                    

Gabinet prezesa był dość przestronny i jasny. Przez okno wpadały ostatnie promienie październikowego słońca. Tęskniłam za polską, złotą jesienią. W prawdzie tam, gdzie mieszkałam przez ostatni rok było równie pięknie, ale jednak brakowało mi tego czegoś. Przeniosłam spojrzenie na ściany, na których znajdowały się klubowe plakaty, fotografie zawodników oraz koszulki meczowe z poszczególnych, istotnych turniejów. Cała ta sportowa atmosfera chyba zaczynała mi się udzielać, chociaż jeszcze wczoraj nie byłam zbytnio przekonana do tego przedsięwzięcia.

Prezes jeszcze raz wymienił zdziwione spojrzenie pomiędzy kartką, którą trzymał w dłoni, a mną. Doskonale byłam w stanie zrozumieć jego konsternację. Umowa między firmą mojego ojca, a klubem z Jastrzębskiego Węgla w prawdzie nie określała dokładnie, który z pracowników dokładnie będzie oddelegowany do objęcia stanowiska specjalisty od marketingu po odejściu poprzedniego, ale z całą pewnością nie spodziewał się właśnie mnie.

– Panno Wilk – zaczął z zakłopotaniem. – Nie jestem pewien, czy praca w naszym klubie jest tym, co powinno znaleźć się w pani życiorysie.

Uśmiechnęłam się do niego serdecznie, odstawiając na biurko pustą filiżankę po kawie.

– Wystarczy Marcelina. – Nienawidziłam tych sztywnych uprzejmości. Poza tym dużo łatwiej rozmawia się z drugim człowiekiem, kiedy nico obniży się dzielący mur. – Fakt, że do tej pory pracowałam raczej dla wielkich korporacji nie oznacza, że przejście do waszego klubu w jakikolwiek sposób negatywnie wpłynie za rozwój mojej kariery. Wręcz przeciwnie. Uważam, iż jest to wyzwanie, którego udana realizacja pozwoli na poszerzenie horyzontów.

Prezes ponownie zamyślił się na dłuższą chwilę, najwidoczniej próbując jednak znaleźć w moim życiorysie jakąś lukę. Chciał chwycić się czegokolwiek, próbując zniechęcić mnie do współpracy z jego zespołem.

– Poprzedni spec od marketingu był z nami od kilku lat i zdążył poznać drużynę od podszewki. – Prezes znów zabrał głos, odkładając w końcu na biurko plik kartek, który wręczyłam mu jakieś dwadzieścia minut temu. – Byliśmy zaskoczeni, że tak nagle postanowił nas opuścić.

Ponownie zdobyłam się na uprzejmy uśmiech. Wszystko to zostało najwidoczniej starannie zaplanowane przez mojego ojca już jakiś czas temu i zaskoczony został nie tylko poprzedni marketingowiec, ale ja również.

Mój ojciec założył firmę pod koniec lat osiemdziesiątych. Wtedy to właśnie branża ta zaczynała raczkować w Polsce. Poświęcił prawie wszystko, co mógł, by to ambitne przedsięwzięcie wypaliło. Jeśli gdzieś nie mógł wejść drzwiami, to wbijał przez okno. Był zawzięty i nie było dla niego rzeczy niemożliwych do zrobienia. W ten oto sposób u progu nowego wieku był już poważnym prezesem, który zarządzał setkami ludzi, kilkoma oddziałami w całej Polsce, a w portfelu klientów miał wielkie korporacje polskie oraz zagraniczne.

Ktoś mógłby pomyśleć, że skoro już tyle osiągnął, to pewnie był ukontentowany. Nic bardziej mylnego. W dniu, kiedy odebrałam świadectwo z czerwonym paskiem za ukończenie czwartej klasy szkoły podstawowej, zabrał nas razem z walizkami na lotnisko w Warszawie, gdzie wsiedliśmy na pokład samolotu do Kanady. Ojciec otrzymał tam ofertę współpracy z jednym z kanadyjskich potentatów. Nie mógł przegapić takiej okazji.

Tak, ostatnich siedemnaście lat mojego życia spędziłam więc nad jeziorem Ontario, w Toronto. Tam nauczyłam się biegle władać kolejnymi dwoma językami, jakim był angielski oraz francuski. Ukończyłam szkołę średnią, spędziłam kolejne cztery lata na uniwersytecie Browna w Nowym Jorku, a ostatnie pięć wdrażałam się w pracę właśnie w firmie ojca.

Gdyby Maksymilian Wilk miał wskazać jego ulubione dziecko, to z całą pewnością byłoby to TargetTrend. O firmę zawsze dbał bardziej niż o cokolwiek innego. Ja mogłam się cieszyć drugim miejscem w rankingu, zaś mój młodszy brat był niezbyt ambitną, czarną owcą. Nie chciał prowadzić rodzinnego biznesu, szkołę średnią ukończył bo musiał, a studia wybrał o kierunku muzycznym. Rzecz jasna ojciec kochał każdego z nas. Wspierał na wielu płaszczyznach, ale tak... Marcelowi nigdy chyba tak do końca nie wybaczy, że zdecydował się na karierę muzyczną.

don't let me love you [ff - Norbert Huber]Where stories live. Discover now