Pomimo że nasza znajomość nie trwa tak długo, gdyż zaledwie jakieś dwa lata to czułyśmy się jakby trwało to przynajmniej trzy razy tyle. Mogłyśmy na siebie liczyć i ufałyśmy sobie. Pomimo naszych niedoskonałości pozostawałyśmy przy sobie, nie odchodząc w trudnych chwilach. Ceniłam ją za to. W przeszłości, gdy jeszcze byłam męczona i wyśmiewana, nie sądziłam, że spotkam kogoś takiego. Bell była dla mnie niczym ciepłe światło, które pomogło wyjść z samotności.

– Wygrałam! – krzyknęłam, wykorzystując moment nieuwagi dziewczyny, gdy stanęła na sofie.

W tym samym momencie poduszka pękła, ukazując biały puch. Powstał z niego prawdziwy deszcz piór, które delikatnie falowały w powietrzu, przypominając mi o dmuchawcach, które zbierałam co roku. Dotąd wierzyłam, że potrafią spełniać marzenia, jeśli uda się zdmuchnąć całego. Kiedy miałam dziesięć lat, udało mi się dzięki temu wygrać konkurs fotograficzny w szkole, a innym razem, gdy poprosiłam o pomoc w moim bezsensownym istnieniu, spotkałam Bell.

– No niech ci będzie – westchnęła szatynka zmęczona bieganiną. – Tylko ani mi się waż budzić mnie w nocy.

– Ty jakoś mogłaś dzwonić w środku nocy – odparłam lekko żartobliwie, wystawiając jej język.

– Ja to ja – zaśmiała się. – Ciebie łatwiej obudzić, ja śpię jak kamień.

Nagle usłyszałyśmy stukanie do drzwi sypialni. Spojrzałyśmy w tamtą stronę, dostrzegając mamę Bell, która wydawała się powstrzymywać od komentarza, jaki bałagan zrobiłyśmy w pokoju.

– Kayla zostałabyś na obiedzie?

– Bardzo chętnie, dziękuję.

Zeszłyśmy na parter, gdzie kuchnia stanowił połowę domu. Państwo Alzari byli wielkimi miłośnikami pieczenia i gotowania, więc Veronica sama zaprojektowała kuchnię, by spełniała jej największe marzenia. Skupiała się ona na białym kolorze, której towarzyszyła szarość na ścianach. Nigdy chyba nie usunę z pamięci pierwszego dnia, gdy weszłam do tego pomieszczenia. Pamiętam, jak wyzywałam te przeklęte szafki. Veronica postanowiła kupić półki, które otwierały się po ich dotknięciu. Nie raz opierając się o jedną, obrywałam w głowę, albo w nogi. Zawsze wychodziłam stamtąd z tyloma siniakami, że zastanawiałam się, czy kiedyś wymyślą ubezpieczenie, które pokryje mi ten ból. Dotąd wysyłam tam Bell, gdyż wciąż nie wiem jak otwierać połowę z nich. Jak nic rozpracowanie szyfru do sejfu byłoby łatwiejsze.

Zeszłam po schodach, gdzie na ścianie obok od razu przykuwał uwagę zegar na całej powierzchni w najbardziej nowoczesnym stylu, którego godziny były namalowane na kamieniach tak świecących, że przypominały diamenty.

– Usiądźcie w jadalni – poprosiła mama Bell, pokazując dłonią w prawą stronę, gdzie widniał wielki stół z naszykowaną już porcelanową zastawą ze srebrnymi zdobieniami.

Kiedy zasiadłam do stołu, od razu spojrzałam w górę. Nad nami wisiał drogocenny żyrandol, który swoją ceną najpewniej przypominał całe mieszkanie moich rodziców. To nie tak, że narzekałam na swoje warunki życia, lecz widząc takie luksusy, w jakich wychowała się Bell, nie raz przechodziła mi myśl, że z chęcią bym się z nią zamieniłam. Była niczym księżniczka z bogatego domu. Na szczęście nie zachowywała się jak większość z nich, które mogłam zobaczyć na filmach . Chyba bym zwariowała z taką przyjaciółką.

– Wreszcie obiad, umieram z głodu – powiedział Jordan, zbiegając po schodach.

– Znowu trening? – zapytał Michael.

– A widziałeś dzień, kiedy by nie ćwiczył? – zapytała, przekomarzając się jego siostra.

– Przezabawne Bell, ale pamiętaj lepiej, kto niósł cię do domu – odparł, zasiadając do stołu.

Spojrzałam na Jordana, który usiadł naprzeciwko mnie. Sądząc po jego ciemniejszych włosach, które jeszcze lekko ociekały wodą, musiał wyjść dopiero spod prysznica. Mój przypuszczenia dodatkowo potwierdziła mocniejsza woń perfum, które już nie raz miałam skomplementować, ale nie miałam odwagi.

Podnosząc zakłopotany wzrok, znowu na jego twarz dostrzegłam, jak niesamowicie wyglądają jego piwne oczy, które odbijały promyki słońca dobiegające z otwartego tarasu za mną. Zaniemówiłam. Dopiero po chwili zrozumiałam, że Bell coś do mnie powiedziała. Cała moja twarz zaszła czerwienią i do końca obiadu nie spojrzałam już na Jordana, którego widok zbytnio mnie przyciągał. Zawsze uważałam mokre włosy u mężczyzn za pociągające, więc nie chciałam, by zauważył moją reakcję, ale znając mnie i tak byłam zbyt oczywista.

Po obiedzie Michael zaproponował, że odwiezie mnie do domu, lecz odmówiłam, nie chcąc sprawiać dodatkowego kłopotu. Pożegnałam się ze wszystkimi łączenie z białym pieszczochem – Rufusem, pieskiem Jordana, który bawił się w ogrodzie.

Wychodząc z posiadłości Alzari, usłyszałam za sobą czyjś krzyk. Odwróciłam się, widząc, jak biegnie w moją stronę brat Bell.

– Jordan?

– Odprowadzę cię – odpowiedział ubrany w za dużą bluzę, która wyglądała przesłodko wraz z mokrymi włosami.

– Nie musisz, to niedaleko.

– Jest już późno, więc nawet nie dyskutuj.

Westchnęłam z uśmiechem na twarzy. Jordan był naprawdę przemiłym chłopakiem, który nie raz pomagał mi, jak byłam w tarapatach. Porównałabym go nawet do oazy, przy której mogłam wypocząć i nie udawać kogoś, kim nie jestem. – Samo to, że wiedział, że dusiłam w sobie płacz, zszokowało mnie całkowicie.

– Dzięki za wcześniej – powiedziałam lekko zakłopotana.

– Nie masz za co dziękować – odparł z uśmiechem. – Jak byś jeszcze kiedyś potrzebowała ramienia, to wiesz gdzie szukać.

Now or Never | 16+| ZAKOŃCZONEWhere stories live. Discover now