XLIV.

10.1K 430 705
                                    

Później już nigdzie się nie zatrzymywaliśmy. Po kolejnych kilku godzinach byliśmy już w rezydencji. Steve zatrzymał się na podjeździe, a ja i mój pan wyszliśmy, zabierając swoje rzeczy.

- Dzięki, widzimy się w firmie - pożegnał się z nimi mój właściciel.

- Do widzenia - odparł Steve.

- Pa, szefie. - Pomachał mu Mark, po czym uśmiechnął się do mnie: - Trzymaj się, Matti.

Kiedy odjechali śledziłem ich trasę, aż nie zniknęli mi z pola widzenia za zakrętem. Pan ruszył już w stronę drzwi wejściowych. Spojrzałem jeszcze raz na rezydencję, była wielka.  Mimo że wiedziałem co mnie tu czeka, cieszyłem się, że wróciliśmy. Do tej pory byliśmy daleko od domu...

Przyśpieszyłem trochę, żeby zrównać krok z panem.

- Czemu nie są z tobą na co dzień? - zapytałem z czystej ciekawości.

Szybko tego pożałowałem, pan posłał w moją stronę spojrzenie, które sugerowało, że nie podobało mu się moje wścibstwo. Może to był drażliwy temat...

Już myślałem, że mi nie odpowie, ale postanowił się nade mną zlitować.

- Steve i Mark zajmują się głównie ochranianiem firmy, dlatego są ze mną na prawie wszystkich wyjazdach - wyjaśnił, otwierając drzwi i puszczając mnie przodem. - Na co dzień i w domu mam swoją prywatną ochronę.

No, zauważyłem. Szkoda.

- A nie chciałbyś...? - zacząłem, nim zdążyłem się nad tym namyśleć.

- Nie zagaduj mnie - przerwał mi pan. - Idź do pokoju, zaraz przyjdę.

Chyba faktycznie nie powinienem dopytywać. Ciekawość nie była zbyt pożądaną cechą u niewolników. Poza tym ostatnio nieźle sobie nagrabiłem i nie chciałbym dodatkowo wkurzyć go, wtykając nos w nieswoje sprawy.

Mimo to musiałem zadać to pytanie. Nie potrafiłem się powstrzymać.

- Potrzebujesz w ogóle ochroniarzy? Przecież nie działo się nic takiego.

Nikt nie próbował nas zaatakować przez cały wyjazd. Mark i Steve robili bardziej za towarzystwo. Może mój pan jest przewrażliwiony? Chociaż w sumie nie wiem, czym dokładnie zajmuje się jego firma i jak wyglądają te całe spotkania, ale raczej nie wyglądał, jakby potrzebował ochrony.

- To był pomysł mojego brata - wyjaśnił z wyraźną niechęcią. - Napadnięto go kiedyś, nie chciał, żeby coś takiego się powtórzyło. A że zazwyczaj jeździmy razem mnie też każe brać ochronę.

- A w rezydencji? - dopytałem. - Po-potrzebujesz ich tu?

- Na pewno bardziej niż na wyjazdach. Przez ostatnie lata było kilka włamań...

- A... Ro-rozumiem...

No cóż, taka rezydencja jest pewnie niezłym łupem dla złodziei, ochrona rzeczywiście może być całkiem przydatna. Odstrasza włamywaczy. No, ja też jestem przerażony, kiedy ich widzę.

Mój pan wyraźnie nie chciał już nic więcej mówić, ja także nie miałem zamiaru o więcej pytać. I tak już balansowałem na cienkiej granicy między byciem irytującym, a wkurwieniem mojego właściciela.

- To ja idę już do pokoju - oznajmiłem lekko zakłopotany, choć niespecjalnie śpieszyło mi się do tej naszej ''poważnej rozmowy''.

Zerknąłem niepewnie w jego stronę, ale on tylko skinął głową i nic nie powiedział. Uznałem to zgodę, więc czym prędzej się oddaliłem.

To Tylko Zabawka *Yaoi*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz