Elegia o węgorzach

9 0 0
                                    

W nocnym pociągu do Paryża, w wagonie drugiej klasy, w przedziale przeznaczonym dla ośmiu osób, było ich czworo. Dwie pary młodych ludzi siedziały naprzeciwko siebie. Oni opierali się o ścianę, one trzymały im głowy na ramionach. Milczeli, ale nie spali.

Ten pierwszy chłopak był dobrze zbudowany, szeroki w barach, może nieco za gruby. Włosy miał ciemne, lekko układające się, żydowski nos, oczy piwne, lekko wyłupiaste, wpatrzone w dal, w coś, czego nie dało się zobaczyć. Na jego ustach tańczył niepewny, jakby pijany uśmiech.

Ta pierwsza dziewczyna chyba była ładna, chyba, bo trzeba przyznać, że wyglądała dosyć dziwnie. Była chuda, blada, a niezdrowy, siny kolor jej cery podkreślały jeszcze ufarbowane na czerwono długie włosy. Uśmiechała się szeroko, ale jej ogromne szare oczy pozostawały smutne.

Ten drugi chłopak wyglądał jak klasyczny młody Niemiec. Był świńskim blondynem o niebieskich, świdrujących oczkach i kanciastej szczęce.

Ta druga dziewczyna była brunetką o postrzępionej fryzurze. Ona też chyba nie była brzydka, ale sprawiała wrażenie brudnej. To ona odezwała się pierwsza, odezwała się, bo nie mogła już znieść milczenia, bo chciała czymś zająć ciągnące się w nieskończoność nocne godziny wypełnione jedynie miarowym stukotem kół pociągu. Odezwała się po niemiecku, może dlatego, że była Niemką, a może dlatego, że pociąg znajdował się właśnie na terenie Niemiec.

- Dokąd jedziecie?

- Do Los Angeles - odparła dziewczyna o czerwonych włosach, a po chwili łamanym niemieckim zapytała. - Czy mogłabyś mówić po angielsku?

- Tak - zgodziła się ta niedomyta. - Dlaczego jedziecie do Los Angeles przez Paryż? Nie lepiej było polecieć samolotem, niż tłuc się przez całą Europę? - Głos miała zgrzytliwy, a słowa, które wypowiadała, jakby nabierały kantów.

- Nie - zaprotestowała czerwonowłosa. - W ten sposób odwiedzimy więcej miejsc. - Jej akcent stanowił niesamowitą mieszankę szwedzkiego, niemieckiego i polskiego.

- Odbywamy podróż jak węgorze - dodał chłopak o żydowskim nosie. On mówił jak rodowity Anglik.

O tych węgorzach opowiedziała mu w pociągu relacji Warszawa – Gdańsk. Byli wtedy sami w przedziale takim, jak ten. Też była noc. Ona leżała w poprzek siedzeń trzymając mu głowę na kolanach.

- Wiesz jak to jest z węgorzami? – spytała, spoglądając na niego. Jej głos brzmiał lekko. Wtedy mówili po polsku. Mówili po polsku, bo oboje byli Polakami.

- Nie wiem - przyznał.

Ona się uśmiechnęła. Biologia była jedyną dziedziną nauki w jakiej biła go na głowę. Studiowała biologię zanim to wszystko się zaczęło. On studiował prawo, ale przedtem był najlepszym uczniem i to nie tylko z ich rocznika, ale z całej szkoły. Rywalizacja między nimi nie była możliwa. On miał piorunującą pamięć i pod tym względem nie była mu w stanie dorównać. Ale nawet tego dnia, nawet w sytuacji, w jakiej się znaleźli, sprawiało jej radość, gdy wiedziała coś, czego on nie wiedział.

- Więc – zaczęła - węgorze żyją w rzekach, ale kiedy osiągną dojrzałość płciową ruszają w podróż do Morza Sargassowego, żeby tam odbyć tarło. I wiesz, naukowcy do dziś nie mają pojęcia, czemu węgorze odbywają tarło właśnie tam, czemu wędrują nieraz i tysiące kilometrów. Nie wiedzą też, co dzieję się z nimi potem. Uważa się, że po wydaniu potomstwa giną, ale tego nikt nie jest pewny. Twierdzenie to opiera się raczej na fakcie, że już nie wracają. Z nami też będzie tak, jak z węgorzami.

On milczał. Może przeraził go jej lekki ton, to jak był niewspółmierny do tego, co go czekało.

- Ale jeśli one giną, czy myślisz, że zdają sobie sprawę z tego, że zbliża się ich koniec, że śmierć będzie ukoronowaniem ich podróży?

Elegia o węgorzachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz