11. W domu pachnie jakbyś nadal z nami była

11.7K 622 650
                                    

Kaden

Podeszwy moich butów wydają charakterystyczny odgłos w kontakcie z kostką brukową. Tym bardziej zwracam na to uwagę, bo wokół panuje idealna cisza. Ustał nawet wiatr, który jeszcze przed godziną usiłował urwać mi łeb, gdy zmierzałem brzegiem zatoki w stronę cmentarza.

Spoglądam w stronę nieba i mrużę oczy, oślepiony przebijającymi się przez drzewa promieniami słońca. Pogoda w San Francisco zawsze jest kapryśna i nie zdziwię się, jeśli za kilka minut lunie deszcz albo znowu zacznie masakrycznie wiać. Urok umiarkowanego klimatu, który jest pod dużym wpływem obecności Oceanu Spokojnego.

Skręcam we właściwą alejkę, choć nawet nie skupiam się na drodze przede mnę. Szedłem tędy już setki razy. Pewnie trafiłbym idąc choćby po ciemku.

Docieram na miejsce i pierwsze co robię, to wymieniam stare kwiaty na nowe, które ze sobą jak zawsze przyniosłem. 

‒ Cześć, mamo ‒ witam się, po czym siadam na niewielkiej ławce przed grobowcem. Odpowiada mi głucha cisza, ale jestem w stanie sobie wyobrazić jej delikatny głos, gdy mówi: „Cześć, synku". Zawsze mnie w ten sposób witała o poranku, każdego dnia, dopóki nie odeszła zostawiając mnie z wielką wyrwą w duszy. 

Wkładam dłonie do kieszeni kurtki i opuszczam głowę, wbijając wzrok w swoje czarne adidasy.

‒ Tak, wiem, znowu wagaruję ‒ przyznaję z westchnieniem, domyślając się, co właśnie mama, by powiedziała na mój widok. ‒ Tak, wiem, przesadzam, ale serio, nie miałem weny, by tam dzisiaj iść. Poza tym, na kacu to ja bym tam jedynie egzystował i liczył, że nikt niczego nie będzie ode mnie wymagał. Jutro już pójdę. ‒ Zastanawiam się. ‒ A przynajmniej postaram się tam dotrzeć.

Przez moment panuje cisza, bo nic więcej nie mówię, ani nie wyobrażam sobie, że słyszę głos odpowiadającej mi mamy. Gryzę wnętrze policzka, usilnie próbując wyrzucić z głowy wizje, które zapełniają mój umysł. Widok rozkładającego się ciała mamy w trumnie w grobowcu tuż przede mną.

Poruszam nerwowo karkiem. Nie mogę tak myśleć. Chcę zapamiętać ją taką, jaka była za żywych. Wesołą, zawsze uśmiechniętą i śpiewającą podczas pieczenia.

Mija kolejne kilka minut, ale w końcu wyznaję prawdę, nie bojąc się wypowiedzieć jej na głos:

‒ Schrzaniłem, mamo. Jak zawsze.

Zaczynam niekontrolowanie poruszać nogą, gdy na nowo przeżywam emocje towarzyszące mi podczas dzisiejszej kłótni w domu. Najpierw z ojcem, a później z Hazel i jej córką.

‒ Miała rację. Ta młoda, o której ci mówiłem. Nieźle mi dzisiaj nagadała. ‒ Parskam cicho śmiechem, przypominając sobie jej monolog. Zaskoczyła mnie gwałtowna reakcja dziewczyny. ‒ Jeszcze ani razu odkąd tutaj jest nie powiedziała tyle, co dzisiaj. Zwykle wypowiadała się jednym słowem albo nic nie odpowiadała, ignorując mnie. Najwyraźniej w końcu pękła. ‒ Znowu parskam, choć już nie jest mi do śmiechu. ‒ Potrafię każdego wyprowadzić z równowagi, nawet taką nieśmiałą dziewczynę, jak ona.

Łapie mnie zaduma, gdy przypominam sobie wszystko, co mi dzisiaj powiedziała w emocjach. Byłem pewien, że to ona na mnie nakablowała. Chciałem przez to zrobić jej na złość i w jakimś stopniu sprawić przykrość, by miała za swoje, ale na pewno nigdy celowo nie doprowadziłbym jej do takiego załamania nerwowego. A niestety do tego doszło.

Byłem w szoku, gdy zobaczyłem ją zapłakaną i w totalnej rozsypce. A to, co później mówiła mimowolnie wywołało we mnie poczucie winy.

‒  W większości nie ruszyły mnie jej słowa, bo dobrze wiem, jak się zachowuję i jak traktuję ojca ‒ opowiadam mamie, chcąc się jej wygadać. ‒ Ale potem powiedziała, że przeze mnie czuje się jak gówno. Nie chciałem jej skrzywdzić. Przecież wiesz. To młoda gówniara, one wiecznie za bardzo przeżywają i zawsze biorą wszystko do siebie, cokolwiek im się powie. ‒ Krzywię się, bo słyszę, jak to kiepsko zabrzmiało. ‒ Tak, wiem, to mnie nie usprawiedliwia.

Love is comingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz