Upadek był bolesny.
Bardziej niż się tego spodziewała.
Zacisnęła dłonie na połach jego koszuli, jakby miało jej to przynieść ukojenie.
Nic takiego jednak nie nastąpiło.
Przymknęła oczy, licząc, iż wszystko to było jedynie senną marą, a ona wcale nie popełniała kolejnych błędów; miała grać przecież grzeczną córkę, by Harvey zostawił Lupina w spokoju, a tymczasem ponownie straciła nad sobą panowanie. Wybuchła, niczym rozkapryszone dziecko, rzucając swą złością na wszystkie strony, choć doskonale zdawała sobie sprawę z potencjalnych reperkusji.
Może robiła to przekonana o nieobecności Remusa, ponieważ gdy tylko zobaczyła go, chwytającego rękę Edwarda, coś w niej zamarło.
Nie powinno go tu być, nie powinien jej widzieć w tym stanie, a ona też nie chciała widzieć go takim, w jakim zobaczyła. Dopiero wtedy dotarło do niej, jak ogromny wpływ mieli na siebie. W żadnym stopniu pozytywny.
Patrzyła na wyniszczonego człowieka, który, choć odzyskiwał pewność siebie, to w jego oczach i ruchach rósł niepohamowany strach przed nieznanym. Zupełnie, jak ją pochłaniała własna bezradność i brak obeznania w dorosłym świecie, tak jego przerażał jej własny — dynamiczny i wolny, niezważający na konsekwencje.
I o ile jeszcze niedawno walczyłaby o porywy namiętności i szaleństwa, tak teraz błagała o niezmącone niczym spokój i stabilizację.
Ile by dała za choćby maleńkie kłamstewko mówiące, że wszystko było w porządku...
Nie zauważyła, kiedy normalny oddech zmienił się w niemal spazmatyczne łapanie powietrza, póki Lupin nie potrząsnął nią za ramiona i nie wypowiedział jej imienia.
— Sanah!
— Savannah — poprawiła go szeptem, jakby automatycznie, lecz zdradziły ją łzy, które spłynęły po jej twarzy. — Szlag.
— Sana.
Parsknęła, zupełnie jakby właśnie poszli na jakiś słabo zadowalający kompromis, mający sprawić, że czułaby się mniej brudna.
Pozwoliła sobie na zbliżenie i objęła stojącego przed nią mężczyznę w pasie, wtulając się w niego i starając choć trochę opanować rozkołatane nerwy. Wzięła głęboki wdech, wypełniając nozdrza kojącym zapachem pomarańczy.
Pomarańczy?
Uniosła gwałtownie głowę, patrząc na Lupina ze zdumieniem, lecz odpowiedziało jej jedynie pełne niezrozumienia spojrzenie.
— O co chodzi? — spytał przyciszonym tonem, wyraźnie nie chcąc jej spłoszyć.
— Przecież ty nie znosisz pomarańczy — powiedziała z pełnym przekonaniem, a następnie obserwowała, jak twarz profesora przybiera czerwonawy odcień, a on sam unosi dłoń, by choć trochę ukryć rumieńce. Parsknęła śmiechem na absurdalność tej sceny i zebrała w sobie resztki odwagi, ujmując jego twarz i całując delikatnie w usta.
Nie spodziewała się gwałtowności, z jaką na to odpowiedział; poczuła, jak zacisnął dłonie na jej biodrach i przyciągnął do siebie, nie pozostawiając między nimi już wolnej przestrzeni. Ostatnie nici kontroli, jakimi mogła się poszczycić jeszcze chwilę wcześniej, zostały skutecznie rozcięte, ale nie mogła powiedzieć, by żałowała.
Gdyby tylko wtedy zdała sobie sprawę z tego, do czego powoli doprowadzali.
Jęknęła, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz, gdy mężczyzna wsunął język między jej rozchylone wargi. Niemal zapomniała przez ten czas, jakie to upajające uczucie; pragnęła więc teraz rozsmakować się w nim bez granic.

CZYTASZ
Literatura dramatyczna | Remus Lupin x OC
FanfictionSanah Vane uważała, że należało jej się wszystko, czego pragnęła. Dążyła do celu, nie zważając na to, co sądzili o niej inni, choć niejeden czarodziej w Hogwarcie, jak i poza nim, określiłby jej zachowanie jako iście irracjonalne i nieodpowiednie. ...