Część 4

230 43 4
                                    

Marek siedział tuż przy kracie, kiwając się rytmicznie na boki niczym metronom. Jakaś zgniła część ciała regularnie plaskała. Laurę przerażał ten tępy ruch. Zapach jej miesięcznej krwi drażnił mięsożerne zombie, które najpierw snuło się nerwowo i porykiwało, a w końcu zapadło w przeraźliwie monotonne kołysanie, jak zahipnotyzowane. Laura nic jednak nie mogła poradzić. Nie miała nawet podpasek. Jak to się stało, że pakując wszystkie potrzebne i niezbędne rzeczy, nie zabrała właśnie podpasek? Miała ręczniki, papier, apteczkę wypełnioną po brzegi wszelakimi lekami, łącznie z niezużytymi, starymi antybiotykami. Spośród wszystkich zgromadzonych środków higieny zabrakło akurat tej jednej rzeczy, najbardziej kobiecie potrzebnej.

Najpierw spróbowała papieru, ale był niewygodny i szybko przesiąkał. Odrzuciła go na bok ze złością, zauważyła jednak, że Marek przestał się kiwać i wbił w zakrwawiony, zwinięty papier spojrzenie zapadłych oczu; zabrała wszystko i wyrzuciła do worka na śmieci. Mimo to Marek jeszcze długo spoglądał w tamtą stronę, gdy Laura zastanawiała się, jak przepierze ręcznik.

Nie była pewna, czy mąż mówił serio, gdy zapowiadał, że przyszykuje w piwnicy kącik łazienkowy, tak by dało się przetrwać choćby całą wojnę, nie wytykając nosa na zewnątrz. O tu, w tym kącie, miał stać sedes - faktycznie stał, tyle że był to stary, popękany, niepodłączony koszmarek bez deski sedesowej, który dawno powinni wyrzucić. Zamiast tego Laura miała do dyspozycji toaletę turystyczną o pojemności 21 litrów, pewnie jakiejś dobrej marki, jak wszystko, co kupował Marek. Ani razu nie została opróżniona, ale Laura dawno przestała czuć cokolwiek. Z radością pomyślała, że może po epizodzie z Krzysztofem raz na zawsze straciła węch i nie będzie musiała znosić smrodu rozkładu, kału i własnej krwi.

Na drugi dzień Laura stwierdziła, że nie da rady. Drugi dzień okresu zawsze był najgorszy i sytuacja w piwnicy nie stanowiła wyjątku. Kobietę opanowało rozdrażnienie, powoli przeradzające się we wściekłość, podsycaną okolicznościami. Wata z apteczki wepchnięta w majtki irytowała ją i uwierała. Po raz pierwszy od momentu zejścia do piwnicy odczuła autentyczny, niedający się wytrzymać dyskomfort i w pełni uświadomiła sobie, w jakich warunkach tu przebywa. Spała na gołym betonie, w zimnie, bez podstawowych środków higieny.

- Nie zrobiłeś tego pierdolonego kibla! - wrzasnęła, uderzając w kratę. Marek po drugiej stronie odskoczył do tyłu. - Ani pierdolonego prysznica! Jebanej miski z wodą nie mam, niczego! Do dupy ten twój schron, słyszysz? Do dupy!

Laura uderzała w kraty, a zombie szalało po drugiej stronie, wyjąc i napierając na przeszkodę całym ciałem.

- Nawet nie ociepliłeś...! - Zabrakło jej tchu, a napływające łzy zacisnęły gardło.

Wzięła szpadel i weszła po schodach, zbliżając się do drzwi od domu. Łazienka była blisko, szybko do niej wskoczy, złapie za paczkę i wróci. To zajmie góra parę sekund, co może się stać? W domu ze wszystkimi zabezpieczeniami, jakie Marek dał radę zainstalować?

Laura przekręciła zamek w drzwiach. Huk szarżującej w ciele krwi na chwilę ją ogłuszył. Wyjrzała czujnie na korytarz, wyczekując. Zrobiła pierwszy, ostrożny krok. Znów się zatrzymała, nasłuchując. Kolejny krok. Łazienka była tuż na wyciągnięcie ręki. I wtedy go zauważyła.

W pierwszej chwili zupełnie skamieniała, choć logiczną reakcją wydawał się atak albo ucieczka. Ona tymczasem tylko stała, patrząc na zombie rozciągnięte na podłodze, wbijające pożółkłe paznokcie w laminowane panele, by przysunąć się bliżej niej. Za poszarpanymi kikutami nóg ciągnął się brunatny, lepki śluz. Laurze zakręciło się w głowie, co przypomniało jej o oddychaniu. Powoli, z namaszczeniem wynikającym ze świadomości, że wciąż może oddychać, nabrała powietrza w płuca. Następnie je wypuściła i znów nabrała. Wdech i wydech. W tym czasie zombie nie przysunęło się dużo bliżej, gdyż na widok kobiety zaczęło przebierać rękami szybciej, ale jednocześnie dużo bardziej niezgrabnie. Laura po raz kolejny poczuła kłujące trzewia rozczarowanie. Ich dom, bezpieczna przystań, która miała oprzeć się wszelkiemu złu tego świata, nie poradził sobie z jednym kulawym zombie. Jak tu wlazło? Laura wychyliła się i dostrzegła, że drzwi wejściowe były zamknięte, wszystkie zamki zasunięte. Nie zauważyła też niczego innego niepokojącego, nim jednak miała czas rozejrzeć się dokładnie, zombie wydało z siebie pełen desperacji wrzask i przysunęło się na łokciach aż pod stopy Laury. Kobieta uniosła w górę szpadel, by opuścić go w dół jak siekierę. Zrobiła to jeszcze raz i jeszcze raz, najpierw celując w głowę, potem dla równowagi uderzając w różne części ciała, które albo pękały z suchym trzaskiem, albo chlupotały, plaskając na boki zgniłozieloną paciają. Laura nie czuła złości, ani strachu, ani przerażenia. Zombie było intruzem, jednak nie w stylu bandziora, raczej karalucha. Nie było czymś, czego należało się bać, ale brzydzić i jak najszybciej usunąć, a potem przetrzeć plamę na podłodze płynem odkażającym.

Laurę uderzyła niespodziewana myśl - czy człowiek, którym kiedyś było to zombie, nie miał nóg? Czy całe życie - albo może tylko jego część - spędził na wózku, natomiast ta niespodziewana choroba, która co prawda zżarła całą zdrową tkankę, pozwoliła mu uwolnić się od kółek i popełznąć o własnych siłach? Być może nagłe uczucie beztroski i swoboda pełzania były czymś dobrym i szczęśliwym...

Kobieta zdała sobie sprawę, że znów rodzą się w niej myśli, których zupełnie nie rozumie. Mózg usłużnie zapewniał, że przedstawione rozumowanie jest jak najbardziej logiczne i zmierza ku wyjątkowo głębokiej i życiowej myśli; przegrał jednak walkę z innym organem, z cieknącą macicą, która dziś podejmowała decyzje i nie zamierzała ustąpić pofałdowanemu koledze. Dlatego Laura zostawiła rozkwaszone zombie tam, gdzie leżało; porzuciła też zamiar sprawdzenia, gdzie zabezpieczenia zawiodły i jak zombie dostało się do domu.

Może wpadł pod kosiarkę - zastanawiała się, wyciągając paczkę podpasek. - Gdy już był zombie i kogoś zaatakował, kogoś kto akurat przycinał trawnik, a jego dzieci bawiły się kawałek dalej lalkami.

*

Czuła się winna. Przecież piwnica nie była autentycznym schronem i Laura nie powinna od Marka oczekiwać aż takiego profesjonalnego przygotowania. Woda, prąd - wszystko szło z tych samych źródeł co do domu, a tak nie powinno być. Trzeba by nakupować masę rzeczy, jakichś prądnic, a przecież Marek pracował, więc kiedy miał się tym zająć? Nie powinna krzyczeć, tylko go zdenerwowała. A i tak nie miał lekko. Zapewne bolało go całe ciało, pleśniejące palce swędziały jak cholera. Był zły na Laurę za ten niesprawiedliwy wybuch złości, wiedziała o tym - potrafiła rozpoznać to po sposobie, w jaki prychał.

Spojrzała na rury smętnie sterczące ze ściany. Marek chciał tu podłączyć pralkę, ale Laura się nie zgodziła, twierdząc, że nie będzie latać z praniem w górę i w dół. Teraz nie bardzo wiedziała, o co jej wtedy chodziło, przecież ludzie właśnie tak robią, mają całe pralnio-suszarnie w piwnicach. Pierdolony facet od nieruchomości - pomyślała z gniewem, uświadamiając sobie, że coś było nie tak z tą piwnicą od samego początku. Była wyjątkowo zimna i zamokła, zbliżona klimatem do lochu.

Laura bała się piwnic, gdy była mała. W rodzinnym bloku najpierw należało zejść po ciemnych schodach, by dotrzeć do pierwszego włącznika światła. A uruchamiana przez niego żarówka oświetlała zaledwie krótki kawałeczek korytarza - górą biegły rury, za którymi dzieciaki pochowały pornograficzne pisemka, na dole rozłożono trutkę na szczury. Natomiast dalsza część drogi kryła się w ciemności, znów trzeba było odbyć przerażającą wyprawę w głąb mroku, by móc wcisnąć zbawczy, niosący blask przełącznik. To samo z ich piwniczką - najpierw należało otworzyć drzwi i prześlizgnąć się przez ciasne, zagracone wnętrze, by w końcu dopaść sznureczka uruchamiającego łysą żarówkę. W trakcie tej podróży ciarki biegały po plecach młodej Laury, a powietrze pachniało kurzem, kocimi sikami i bliżej nieokreślonym zapachem sprawiającym, że serce waliło jak oszalałe.

Ale dziecięcy lęk nie przerodził się w żadną fobię i choć Laura zawsze odczuwała lekki dyskomfort, schodząc do piwnicy, to przebywanie tutaj nie sprawiało jej większego problemu. Uznała, że sama jest sobie winna, gdyż w przypływie zapobiegliwości Marek ściągnął na dół wszystko, co się dało - koce, karimaty, śpiwory, łóżka polowe. Wystarczyło rozłożyć, owinąć się. Zapas ciepłych swetrów, butów na grubej podeszwie. Dzień przed zamknięciem się w piwnicy Marek w panice przeglądał baleriny i szpilki Laury, rzucając nimi ze złością o ściany, po czym wsadził ją do samochodu, by poszukać butów „odpowiednich na sposobność zombie apokalipsy". Laura miała je teraz na sobie. Uciskały w palce wyrzutami sumienia - bo jeśli właśnie podczas tej eskapady Marek się zaraził? Może nie. Miała nadzieję, że nie.

Fakt więc, że odczuwała jakiekolwiek niewygody, był tylko i wyłącznie jej winą. Gdyby zebrała się w sobie i wszystko tu urządziła, byłoby znacznie lepiej. Wystarczy spojrzeć na stojak na wodę. Butelki leżą sobie bezpiecznie, uporządkowane. Marek to przygotował, on umie zajmować się takimi rzeczami. A ona? Zrobiła tylko straszny bałagan w zapasach żywności.

Laura miała zamiar przygotować kącik do spania, ale przypomniała sobie, że Marek nie ma żadnych wygód w swoim ciasnym więzieniu i ostatecznie znowu zasnęła na ziemi, tuż przy kracie, tak że mogła czuć na skórze jego gorący oddech.

My rotten ValentineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz