04. Praesumptio boni viri

15K 891 314
                                    

Vaughn pochylił się ku kolanom, a niemy jęk wypadł mu z ust. Przytknął palce do skroni, przy czym syknął przeciągle. Wiedział, że wszczęcie walki w więzieniu miało swoje konsekwencje, ale gotów był podjąć się wszystkiego, by pozostawić przy sobie wszystkie podejrzenia.

Uwolnił stłumiony oddech, gdy oparł się plecami o ścianę, a głowę odchylił, by mieć lepszy widok na przyciemniony korytarz.

– Wyjdziemy z tego – zapewnił się w przekonaniu. – Wyciągnę nas z tego gówna.

Ogarnął włosy w tył, a wciekłym ruchem palców przeczesał je aż po grzywę. Liznął brzeg górnej wargi, później dolnej i z nabraną krwią splunął między stopy.

Miał wrażenie, że tylko to czyniło go bardziej ludzkim - ból, którego potrzebował dla oczyszczenia umysłu i ciała. Tylko cierpienie pozwalało mu zapamiętać, że wciąż był człowiekiem, który czuł, który rozumiał i na wskroś analizował słowa każdego mówcy.

Usłyszał ciężkie kroki, metalowe kraty zazgrzytały, a on w irytacji zacisnął zęby. Nienawidził tego dźwięku. Towarzyszył mu, od kiedy został aresztowany, nieprzerwanie prześladował go we śnie. Wpatrywał się w siebie, biorąc kilka głębszych wdechów, by zapanować nad tym, co rozrywało go od środka.

– Masz widzenie, Reeds.

Wzdrygnął się na niski tembr męskiego głosu. Unosząc spojrzenie na strażnika, niemal odczuł postrach, który w nim wzbudzał. Czujny instynkt kazał mu wstać, ostrożnym wzrokiem przeanalizował twarz mężczyzny, a za moment wzniósł zakrwawioną brew.

– Przecież mam odwołane widzenia – wychrypiał głosem napiętym od nagromadzonej adrenaliny.

– Mam tak stać czy ruszysz swój tyłek? – Poirytowanie wykrzywiło usta strażnika.

– Z kim? – Jego ciemne oczy niemal przyszpiliły go do muru.

– Z babcią Leokadią, wpadła na herbatkę – wypuścił rozdrażnione westchnienie. – Jebie mnie to, kto chce się z tobą widzieć. Ktokolwiek to jest, musi być durny, żeby cię odwiedzać.

Vaughn spojrzał na niego, mrużąc brwi. Gdyby nie to, że nie chciał kolejnej nocy spędzić w karcerze, najprawdopodobniej przejechałby mu drutem po tętnicy i napawał się chwilą spuszczenia pulsującej krwi. Zamiast tego, po prostu się uśmiechnął.

Wyszedł przed salę, rozstawił nogi, a ręce oparł na ścianie. Po procedurze przeszukania, strażnik zapiął mu ręce w kajdanki i nachylił się nad jego uchem, mocniej dociskając go do muru.

– Piśnij choć słówko o tym, co miało miejsce w nocy, a...

– Role się odwróciły, drogi strażniku? – Nuta kpiny zagrała na strunach Reedsa. – Podobno to ja stanowię tu zagrożenie, a jednak to pan mi grozi.

– Nie bądź taki mądry, bo upewnię się, że nie przeżyjesz następnej nocy – warknął, mocniej wykręcając nadgarstek więźnia.

Vaughn wykrzywił usta, i choć sierżant sprawiał mu ból, on wciąż się uśmiechał. Wspomnienie o wszczęciu bijatyki i możliwości rozpowszechnienia o tym w mediach, gwarantowało stwierdzeniem, że więzienie nie radzi sobie z kimś takim, jak on.

– Załatw dla mnie to, co trzeba i nie będzie sprawy – odparł głosem, który nie miał cienia sprzeciwu.

Jego jedynym celem było zdobycie informacji o tym, kto był mu niezwykle bliski, a jednocześnie kategorycznie niedostępny.

Noxanne ostukiwała nerwowo frakturę teczki, a wzrokiem starała się odnaleźć znajomą postać. Mięła wargę miedzy zębami, podczas gdy obcas wybijał rytm. Usłyszawszy dźwięk żelaznego zgrzytu, gwałtownie poderwała się z miejsca, aż poczuła skurcz w mięśniach.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Nov 07, 2021 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

W obronie grzechu +18Where stories live. Discover now