Część 2

307 45 4
                                    

Naprawdę kochała Marka, o czym przekonała się ostatecznie przy okazji kota. Nie przy okazji sąsiada. Ale taka jest najwyraźniej wrażliwość współczesnych ludzi – dokładnie jak w tym dowcipie o zabiciu stu Żydów i jednego małego kotka. Poza tym przy sąsiedzie adrenalina płynęła przez jej ciało, niemal rozsadzając tętnice. Zabicie go było naturalne, konieczne, zrozumiałe. Ryzykowanie życia, gdy pchała ciało na biurowym fotelu przez ogródek z jednego domu do drugiego, nie dowodziło niczego; dopiero ukręcenie łebka domowemu pupilowi uświadomiło Laurze, że nigdy nie wytrzymałaby tego wszystkiego, gdyby naprawdę nie kochała męża.

Zresztą to nie do końca była prawda, że zabiła Krzysztofa, ich sąsiada. Ogłuszyła go tylko. Kolejne wielkie szczęście w nieszczęściu, gdyż z jakiegoś powodu zombie wolały, gdy jedzenie było żywe. Może działa tu podobna zasada jak u wampirów, którym szkodzi krew martwych ludzi. Tak jak na tym filmie. Oczywiście Laura nie planowała czerpać wiedzy o zombie z filmów, a tym bardziej wierzyć w wampiry. Świat się kończył, biegały po nim zombie, ale Laura nie zamierzała z tego powodu oszaleć.

Krzysztof jęczał, kiedy ciągnęła fotel po trawniku. Kiedy teraz to wspominała, miała wrażenie, że próbował coś mówić. Jego zbolałe mruczenie miało rytm podobny do mowy. Jej podświadomość wychwyciła i zapamiętała słowa, upchnęła w szufladkach mózgu, ale wtedy się na nich nie skupiła. Pewnie gdyby Laura zrozumiała, co próbuje jej przekazać mężczyzna, zawahałaby się, a nie mogła sobie pozwolić na chwilę słabości. Teraz te słowa powoli wypływały z głowy. Cicho, cichutko, szeptem na granicy słyszalności. Wiedziała, że tam są, że już osiadły na ślimaku w uchu. Za jakiś czas zrobią się wystarczająco głośne, by mogła je zrozumieć, a wówczas dopadną ją wyrzuty sumienia. Pomyślała z nadzieją, że może do tego czasu straci resztki rozumu i nie będzie w stanie odróżnić głosu Krzysztofa od innych hałasów w głowie. Potem zasnęła, wstydząc się tej myśli. Marek jęczał w swoim kącie.

*

Zastanawiała się, co sobie pomyśleli ludzie, widząc, jak z trudem pcha przez trawnik krzesło na kółkach, a na nim Krzysztofa. Jeśli oczywiście gdzieś tam byli, ukryci za zasłoniętymi oknami. Może wszyscy zamienili się w zombie, może zostali zjedzeni, może uciekli. Nikogo nie widziała ani nie słyszała. Ale jeśli gdzieś tam byli, co sobie pomyśleli? Na pewno nie odgadliby prawdy. Czy założyliby, że próbuje pomóc choremu albo rannemu znajomemu? Czy uwierzyliby, że ryzykuje życie dla kogoś innego? Czy może raczej pomyśleliby, że chce go zjeść? Nie jak zombie, inaczej, gorzej. Dlatego że nie ma nic innego do jedzenia. Jak ci ludzie, co się rozbili samolotem w górach, oglądała o tym film. Bo dlaczego miałaby ryzykować? Z jakiego innego powodu wyszłaby z kryjówki właśnie teraz, narażając się na atak zombie? Tylko własne przetrwanie stanowiło wystarczający powód.

Wepchnięcie Krzysztofa do klatki było ciężkim zadaniem. Bała się, że Marek ucieknie na wolność i rzuci się na nią. Myślała, czy nie odciąć jakiegoś kawałka od ciała sąsiada, ukryć wewnątrz środek usypiający, a następnie podać mężowi. Nie była jednak pewna, czy i jak lek zadziała. Medykament mógł go nawet zabić – kto wie, jak funkcjonują zombie? Ostatecznie po prostu odsunęła kratę, ustawiając się za krzesłem i licząc na dobry refleks. Udało się, bo Marek od razu zajął się „obiadem”.

Najpierw dobrał się do mózgu. Nie wiedziała dlaczego. Nie wiedziała, czy biologia zombie miała jakikolwiek sens. Jakiś chyba musiała mieć. Ostatecznie zombie nie wyjada mózgu dlatego, że tak mówią wszystkie głupie filmy i gry komputerowe. Potem jadł mięso i pluł kośćmi. Takimi malutkimi kosteczkami, pluł nimi aż za kratę, tuż pod nogi Laury. To pewnie kości dłoni. Dała je kotu, żeby sobie oblizał.

Marek nie zjadł całego Krzysztofa, co szybko stało się problemem. Już po godzinie zaczął wybrzydzać, rozpychać truchło po kątach. Laura na początku pomyślała, że może już się najadł, może teraz na swój sposób porządkuje zapasy. Oddziela ziarna od plew – kości, których nie dał rady wyrzucić za kraty, zgromadził w jednym kącie, a te bardziej tłuste kawałki Krzysztofa w drugim. W tym od północy, gdzie najmocniej ciągnęło zimnem, żeby mięsko spokojnie przeleżało do jutra i się nie zepsuło, żeby się robaczki nie zalęgły. Choć czy dla zombie to jakaś różnica? Robaczek też jest mięskiem. Jak w tych głupich dowcipach o wkładce mięsnej.

Mimo wszystko Laura miała tego wieczoru dobry humor. Pozwoliła, by wszystkie negatywne emocje w jej umyśle zostały przywalone kamieniami z substancji szarej, żeby ponure myśli nie wydostały się na wolność i nie obudziły wyrzutów sumienia. Zresztą może one wcale nie mieszkały w mózgu, jak reszta uczuć, reakcji i wszystkiego podobnego, tylko gdzieś indziej. W sercu na przykład. Dlatego pewnie tak dobrze szło ich usypianie.

Kobieta też zjadła tej nocy. Odgrzała fasolkę na kuchence gazowej. Zaparzyła herbatę, ale gorzki, mocny smak i ciepło rozlewające się po całym ciele przypomniały Laurze lepsze czasy. Wylała herbatę za okno. Potem długo tego żałowała i całą noc nie spała, zastanawiając się, czy zapach albo ciepło nie przyciągną zombie. Nad ranem trochę przysnęła i nie była już pewna, czy szuranie na podwórku tylko się jej śniło, czy naprawdę coś tam ciągnęło po ziemi wykręconą stopę.

*

Krzysztof śmierdział. Cuchnął tak, że Laura płakała. Jechał nie do zniesienia, aż wymiotowała. Capił, a ona chciała otworzyć drzwi i wybiec, mając cały ten burdel w dupie. Marek też się denerwował, jęczał i dziwnie rzęził. Laura pomyślała, że może zatruł się tym, co zjadł, i teraz cierpi. Najpierw płakała, bo bała się, że Marek umrze. Potem płakała, bo wstydziła się, że jakaś jej część chciała, żeby umarł. Śpij, mózgu, śpij. Zagazował cię ten odór, szkodzi ci na szare komórki – uspokajała się i ni to traciła przytomność, ni to zasypiała.

My rotten ValentineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz