[33,0] - Bombardowanie

Start from the beginning
                                    

Kiedy dotarłem do brzegu, Jungkook wyciągnął rękę przed siebie, pomagając mi wyjść z wody. Zatrząsłem się z zimna, bo chociaż nie był to pierwszy raz, gdy byłem cały mokry, to teraz nie ogrzewały mnie promienie prażącego słońca. Moje ubrania prawdopodobnie do rana pozostaną wilgotne. "O ile będziemy mieć szansę na doczekanie jutra" - pomyślałem.

- Musimy znaleźć kartę do rozdzielni, bo inaczej antena nie będzie mieć zasilania! - oznajmił Jeon. - Savvy mówił, że powinna być w którymś z kontenerów budowlańców od mostu!

- Powinna? - podchwyciłem. - Czyli równie dobrze może jej tutaj nie być?!

- Jest na pewno! Po prostu ich poprzedni biegacz, który miał to załatwić, dał się tam zagryźć!

- Fantastycznie - mruknąłem pod nosem, zaraz popychając Jungkooka w odpowiednią stronę, gdy tylko zauważyłem skupisko kontenerów na wzgórzu. - Chodź, pospieszmy się!

Piaszczysta dróżka, którą musieliśmy iść, żeby dostać się w pobliże mostu, z biegiem czasu zmieniała się w błotną breję, ściekającą do rzeki. Kałuże robiły się coraz większe, a moje wysłużone buty zaczynały przemiękać. Miałem ochotę rozpocząć wspinaczkę po stromym klifie, ale w taką pogodę nie mogłoby się to udać - skały wręcz ociekały wodą. Dlatego byliśmy skazani na szybki marsz wzdłuż rzeki.

Kiedy byliśmy już stosunkowo blisko mostu i przejścia na górę, Jungkook złapał mnie za nadgarstek i gwałtownie zatrzymał w miejscu. Zanim zdążyłem zapytać, o co chodziło, wskazał mi kilku wirali, którzy kręcili się na ścieżce, kilkanaście metrów przed nami. Było to dość problematyczne, bo teren ani trochę nie nadawał się do walki, a z naszej dwójki tylko Jeon miał jakąś konkretną broń. Westchnąłem głęboko, zastanawiając się, co powinniśmy zrobić, ale Jungkook szybko wskazał na krzaki otaczające ścieżkę. Były dość gęste, a w okolicy mostu było ich jeszcze więcej. Żaden z wirali nie zwracał na nie najmniejszej uwagi, dlatego nie czekając ani chwili dłużej, kucnąłem i ruszyłem pomiędzy krzewami do samego klifu, by obejść zombie jak najszerszym łukiem.

Jungkook szedł tuż za mną. Jego dłoń czasem popychała mnie delikatnie, jakby chciał mnie pośpieszyć, co w niczym mi nie pomagało, bo zamiast faktycznie iść sprawniej, traciłem wtedy równowagę i zwalniałem.

- Dalej, księżniczko - powiedział. W zacisznych krzewach nie musieliśmy przynajmniej do siebie krzyczeć, a nasze buty nie grzęzły w błocie.

- Nie pomagasz - warknąłem na niego, kiedy po raz kolejny mnie popchnął.

- Oby wzmacniacz nie zamókł - Jeon znowu się odezwał, ale chyba bardziej do siebie niż do mnie. Torba, którą miał przerzuconą przez ramię, co rusz zawieszała się na jakiejś gałązce i łamała ją, jednak miałem nadzieję, że nie zwróci to uwagi wirali.

Kiedy w końcu ominęliśmy potencjalnych przeciwników i mogliśmy się wyprostować, moje kolana zaprotestowały piekącym bólem. Śliskie, kamienne schody obok mostu, którymi dostaliśmy się na kolejny poziom wzniesienia, również nie dawały mi ani moim stawom najmniejszych forów - cały czas miałem wrażenie, że za chwilę polecę na glebę albo, jeszcze gorzej, do tyłu, na Jungkooka, a potem razem spadniemy prosto pod nogi wirali.

Dostanie się na poziom mostu było dopiero pierwszym etapem wspinaczki, a ja nie łudziłem się, że dalej będzie łatwiej. Wręcz przeciwnie, miałem przeczucie, że będzie tylko gorzej.

I nawet się nie pomyliłem.

Ogrodzony kawałek terenu z kilkoma kontenerami, ułożonymi pojedynczo lub jeden na drugim, do wysokości maksymalnie trzech na raz, zdawał się być zapuszczony jeszcze przed epidemią. Bramkę z siatki miażdżył przewrócony wózek widłowy, a ja już z daleka zauważyłem zarażonych w środku. Było ich dziwnie mało, jak na ilość śmieci i rozjechanych flaków przed kontenerami i na drodze. Nie widziałem jednak wszystkiego, bo kontenery były ustawione tak, że nie byłem w stanie nawet dokładnie ich policzyć.

Dying Light | JikookWhere stories live. Discover now