Rozdział 1.

48.8K 1.7K 3K
                                    

✈️ Treyvon ✈️

Ojciec kazał mi zapamiętać dwie proste zasady: nikt nie jest warty złamania twoich reguł i zawsze będziesz tym złym bohaterem w czyjejś historii.

Nic nie jest wieczne. Szczęście jest przelotne. Twoje zdrowie jest zmienne. Nie będziesz wiecznie młody. Twoje pieniądze nie należą do ciebie, ktoś wcześniej je miał, ktoś inny zdobędzie je jutro. Wszyscy weszliśmy kiedyś do piaskownicy, nie wiedząc, że robimy to po raz ostatni.

Wymyśliłem więc teorię jak sobie z tym poradzić, by nie odczuwać żadnej straty. Zawrzyj kontrakt z całym światem. Traktuj to jak umowę, w której zobowiązujesz się do spełnienia pewnych warunków, czerpiąc na tej podstawie dwustronne korzyści. Jest tylko jeden problem: nie ma możliwości wycofania się. Wiesz czego się spodziewasz i absolutnie nic nie jest w stanie cię zaskoczyć.

Boston. Tutaj powietrze było inne, niż w jakimkolwiek innym mieście. Wszystko było zupełnie odrębne. Wracając do tego miejsca, reszta nie miała żadnego znaczenia. Tylko tu mogłem pozbyć się wszelkich tarcz obronnych, pozwalając, by wspomnienia z tego miejsca wżarły mi się w skórę. Wyobraź sobie, że masz wszystko, o co kiedykolwiek śmiałeś poprosić. W następnej sekundzie tracisz to, zanim zdążysz zamrugać... a ja wbrew pozorom, jako kapitan elitarnych linii lotniczych, mrugałem zajebiście szybko.

Urodziłem się tu, zakochałem, pracowałem, straciłem, pieprzyłem, rzygałem, przechadzałem, robiłem absolutnie wszystko. To miasto było jak wirus; wchłonęło się w mój krwioobieg i nawet jeśli próbowałem go z siebie wyrzucić, zawsze był częścią mnie.

– Trey? – Męski głos dobiegł mnie zza pleców.

Zsunąłem słuchawki z uszu, odwracając spojrzenie na oficera. Nie byłem pewien ile czasu minęło od chwili wylądowania.

– Co?

– Co? Co? – William próbował zmierzwić mi włosy, ale w porę zakleszczyłem palce wokół jego nadgarstka. – Świętujemy wieczorem. Nadine odchodzi na urlop macierzyński! – Wyszczerzył się tak szeroko, że mnie od tego rozbolałaby szczęką.

– Że co? – Mój surowy ton stracił jakiekolwiek pozory uprzejmości. – Skąd ta informacja?

– Ogłosiła to na briefingu. – Wzruszył ramionami, przy czym uniósł dłonie w geście obronnym. – Trzymasz z jej mężem. Myślałem, że wiesz.

No ładnie, kurwa. Ledwo co zdążyłem uformować ten zespół, a on znów się rozpada. Zacisnąłem żuchwę tak mocno, że poczułem zgrzyt.

– Och... nie wiedziałeś.

– Zaskakujące, detektywie. Po czym to poznałeś? – warknąłem, mijając go w przejściu.

Stewardessa stała przy drzwiach ewakuacyjnych, żegnając przekurwiście słodkim uśmieszkiem każdego pasażera.

– Dziękujemy za skorzystanie z usług Dragon Airlines, życzymy miłego dnia! – Machała wdzięcznie dłonią niczym brytyjski oligarcha.

– Masz szczęście, że chroni cię twój błogosławiony stan, bo w tej chwili porządnie kopnąłbym cię w tyłek. – Wyszczerzyłem się równie szeroko, co ona, cedząc te słowa przez zęby.

– Przyjmuję to jako gratulacje, panie kapitanie – odparła, ostatkiem opanowania powstrzymując chichot. – Cóż, zatem bardzo dziękuję.

– Dlaczego nie uznałaś mnie za wystarczająco godnego, by wiedzieć, że w twoim łonie rośnie mały Clark, co? – Tym razem wbiłem oczy w jej profil. – Wiesz w jakiej sytuacji mnie stawiasz, Nadine?

Kontrakt +18 || JUŻ W KSIĘGARNIACH Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz