Cała znajomość, zaczęła się tak niewinnie, zwyczajnie, w Central Parku... Jak zwykle, wyszedł na swoje poranne bieganie. Wpadł na nią, zmęczoną, wracającą z wycieczki. Przeprosił i zaprosił również na przeprosinową kawę. Zgodziła się.
Potem, zaczęli spotykać się regularnie. Oczywiście, zdarzało się, że musieli odwołać jakieś swoje spotkanie, jeśli jemu wypadło ratowanie świata, a ona musiała po prostu zostać w pracy, bądź zrobić coś do niej, o co poprosił ją jej szef. Były też dni, kiedy byli oboje bardzo zmęczeni, ale widząc wiadomości od siebie, uśmiech od razu wkradał im się na twarze, a całe zmęczenie, schodziło na drugi tor. Z kolei następne, było pisanie ze sobą do późnych godzin.
Często przyłapywał się, że zbyt długo się na nią patrzył. Tak samo jego myśli, coraz częściej przejmowała [T.I]. Zaczął sobie uświadać, że coś do niej czuje. Ten uśmiech, podczas ich spacerów, zresztą, nie tylko na nich, który gościł na jej twarzy. Ten śmiech, którego mógłby słuchać godzinami. To spojrzenie, które powoduje u niego motyle w brzuchu. Dla niego, była perfekcyjna. Czuł się zakochany, nawet bardziej niż 70 lat temu.
Pewnego razu, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Zaprosił [T.K.W] na kolację, podczas której miał jej o wszystkim powiedzieć. Siedzieli już przy stoliku, kiedy Steve, zobaczył, jak starszej Pani, wchodzącej do pomieszczenia, upadły kule, a młodsza kobieta, mogłoby się wydawać, że córka, musiała gdzieś pójść. Przeprosił swoją towarzyszkę i podszedł do Pani. Podniósł i podał jej kule z serdecznym uśmiechem, a następnie odprowadził do wskazanego przez starszą kobietę stolika. Pomógł jej nawet zasiąść na krześle, uprzednio je odsuwając, jak na prawdziwego gentlemana przystało. [T.I], patrzyła się na całe zajście z uśmiechem na ustach, którego nie mogła powstrzymać, jak i lekkim wzruszeniem. Nie miała mu za złe, że nawet na ich spotakniu, bawi się w bohatera. Wiedziała, że Steve, ma dobre serce i cieszyła się, że został przy wartościach z lat 40, a ten okropny świat go nie zmienił. Kiedy wrócił, jeszcze raz ją przeprosił i ucieszył się, kiedy [T.K.W]włosa, przyjęła to na spokojnie. Oczywiście, tak jak miał to w planach, podczas ich spotkania, wyznał dziewczynie swoje uczucia. Jego radość była nie do opisania, gdy odwzajemniła jego uczucia.
Od tamtej chwili, nie zostało im nic innego, jak pójście naprzód. Znali się na tyle długo, by w dość szybkim czasie, zamieszkać razem. Codziennie ze sobą rozmawiali. Nie kłócili się wcale. No prawie. Czasem się poprztykali, ale to głownie przez to, że ich poglądy w jakiejś sprawie się różniły. Nie bali się ze sobą rozmawiać na temat przyszłości. Wręcz przeciwnie. Zawsze, kiedy wieczorem, przed snem, rozmawiali na ten temat. Codziennie, przy każdej możliwej okazji, zaznaczał, jak bardzo ją kocha, podkreślając to całusami w czubek głowy, policzek, bądź usta oraz mocnym przytulaskiem. Czasami jednak, zdarzało mu się zastanawiać, czy to na pewno to. Czy dobrze postępuje. W końcu, jego serce, jak i głowę, wciąż zaprzątała Peggy Carter, z której stratą, do tej pory, jest mu ciężko się pogodzić. Był tak bardzo pewien, że całkowicie, jego miłości sprzed 70-ciu lat, nie będzie wstanie zastąpić żadna inna kobieta, dopóki nie zobaczył [T.I], idącej pod ołtarz w pięknej sukni ślubnej. Wtedy jego wszystkie wątpienia zostały rozwiane. W końcu zrozumiał, że to ta stabilizacja, której potrzebował oraz że rozpacz za Peggy, do życia jej nie przywróci. Stabilizacja, u boku kobiety, którą pokochał tak samo, a może nawet i bardziej niż Carter...