5.7 - Wszędzie źle, no chyba że w Singapurze

2 0 0
                                    

16 września 2019, GP Singapuru – pierwsze miejsce. Po blamażu we Włoszech większość, w tym ja, straciła resztki wiary w Sebastiana. O ile już po GP Wielkiej Brytanii fala krytyki była olbrzymia, tak po Monzie Vettel jeszcze bardziej został, zresztą słusznie, zmieszany z błotem. Niemiec zdawał sobie sprawę, że jest w fatalnej sytuacji, ale nie miał pojęcia o tym co wypisują gazety. Były już kierowca Ferrari bowiem jest nadzwyczaj oszczędny jeżeli chodzi o aktywność w mediach społecznościowych, a i nie czyta włoskiej prasy, a kto jak kto, ale Włosi zniszczyć psychicznie człowieka potrafią. 

Ulice Singapuru to miejsce wyjątkowe dla Sebastiana, więc jeżeli miał gdzieś zamknąć usta wszystkim krytykom, to nie miał lepszego miejsca. Weekend w Marina Bay zapowiadał się na nadspodziewanie zacięty. Nawet Ferrari prezentowało świetne tempo, a przecież we wcześniejszej fazie sezonu na takich torach potrafiło być hen hen daleko za Mercedesami, a nawet Red Bullami. Wszystko za sprawą pakietu poprawek przedniego skrzydła, który na ulicach Singapuru sprawdzał się kapitalnie. 

Ostatni trening przed kwalifikacjami wygrał Leclerc i to on finalnie triumfował w czasówce. Drugi był Hamilton, który minimalnie wyprzedził Vettela. Po pierwszych przejazdach w Q3 Niemiec nawet prowadził ze sporą przewagą nad resztą stawki, ale zepsuł swój drugi przejazd. Lewis z Charlesem postawili za to wszystko na jedną kartę i udało im się ograć Sebastiana, choć Hamilton zrobił to o ledwie trzy setne. Niemiec nie krył swojego niedosytu, co jeszcze bardziej motywowało go do świetnego zaprezentowania się następnego dnia. 

Od startu do dziewiątego zakrętu naciskał na Hamiltona, ale ten nie popełnił błędu i sytuacja w pierwszej trójce ze startu się utrzymała. Różnice w czołówce były minimalne, jednak ze względu na układ toru, przez cały pierwszy stint nie doszło do ani jednej zmiany pozycji w czołówce. Kluczowy więc okazał się pit stop i ku zdziwieniu obserwatorów, to nie liderujący Leclerc, a trzeci Vettel, na dziewiętnastym okrążeniu, zjechał jako pierwszy z dwójki Ferrari. Razem z nim u swoich mechaników zameldował się Verstappen i nieco przyblokował Niemca, jednak nie na tyle, aby Sebastian nie odrobił przeszło czterosekundowej straty do swojego teammate'a i po jego boksie, który miał miejsce kółko później, znalazł się przed nim... Brzmi jak czysta abstrakcja, prawda? 

Do dzisiaj nie mam bladego pojęcia, jak Sebastian pojechał to dwudzieste okrążenie, ale znalazł się przed Monakijczykiem i to było najważniejsze, ale nie najszczęśliwsze. Wszyscy byli pewni, że za chwilę nastąpi zamiana pozycji, ale nic takiego nie miało miejsca. Vettel jechał cały czas przed Leclerckiem, będąc jednak minimalnie wolniejszym od swojego kolegi z zespołu. Ze względu na zwlekanie przez Mercedesa z pit stopem, największym rywalem Sebastiana był on sam a z historii wiemy już, że często było to dla Niemca zbyt mocny rywal. Tym razem było blisko, bo Vettel mógł zniszczyć sobie wyścig w trakcie ataku na Gaslyego, ale na szczęście nic nie stało się żadnemu bolidowi. Seb wykorzystał znaczną przewagę opon i mocno opóźnił dohamowanie do siódemki, czego Francuz kompletnie nie spodziewał się. Naprawdę – tylko cud sprawił, że tam nikt nie ucierpiał. 

W dalszej części wyścigu Ferrari było już w niezwykle uprzywilejowanej sytuacji. Srebrne strzały zjechały jeszcze przed trzydziestym okrążeniem, nie doczekując się ewentualnego samochodu bezpieczeństwa. Ten pojawił się na czterdziestym pierwszym kołkiem, ale to nie miało większego znaczenia. Świeższe twarde opony nie dały im takiej przewagi, jakiej się spodziewali, gdyż Hamilton nawet nie był w stanie poradzić sobie z Verstappenem, który borykał się ze zbyt sztywnym zawieszeniem. 

I tak o to Ferrari przepchnęło Seba na pierwsze miejsce, co on po prostu dowiózł. Leclerc pytał przez radio, czy może powalczyć z Sebastianem, ale zespół poradził mu, by tego nie robił. Charles, jak prawdziwy dżentelmen, przyjął to do wiadomości i dał wygrać swojemu koledze z zespołu. Dla Niemca była to już piąta wygrana w nocnym wyścigu i znów cisną mi się na usta trzy słowa: Czemu tak późno? 

Po wyścigu spadło na Ferrari trochę krytyki, ale następne występy Vettela potwierdziły, jak ważna dla niego była wygrana w tamtym sezonie i potwierdziła słuszność decyzji ekipy z Maranello. W kolejnych wyścigach jechał świetnie, potrafiąc na poważnie rywalizować z Leclerckiem. Przed kolejnymi zwycięstwami hamowały go problemy z bolidem – patrz Rosja, własny błąd na starcie po wywalczeniu pole position – patrz Japonia i kolejny własny błąd, tym razem strategiczny – patrz Meksyk. Te trzy, a w zasadzie dwa wyścig, bo Rosji nie ukończył, przy słabych występach Verstappena, przywróciły nawet Sebastiana do walki o trzecie miejsce na koniec sezonu. Pozostawały trzy rundy, w których wszystko mogło się zdarzyć.

| F1 | Sebastian Vettel w Ferrari - Spełnienie z ogromną nutą niedosytuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz