Rozdział 1

68 6 2
                                    

Nie ruszały mnie już koszmary. Wyśniłam ich w życiu tyle, że byłam już gotowa na praktycznie wszystko. Nie mówiłam o nich nikomu, bo myślałam, że to nic niezwykłego. Przecież każdy od czasu do czasu ma zły sen, prawda?
Wyciągnęłam spod poduszki zeszyt i długopis. Zawsze się tam znajdowały, ponieważ zapisywałam każdy mój sen.

Nie miałam w tym celu, po prostu tata kiedyś mi powiedział, że sny trzeba zapisywać.
- Fai, śniadanie! - usłyszałam głos mojej mamy, akurat kiedy odłożyłam długopis.
Na piżamę, w którą byłam ubrana zarzuciłam jeszcze mój ulubiony, błękitny szlafrok, otworzyłam drzwi od pokoju i zeszłam bukowymi schodami na dół, do kuchni.
- Dzień dobry! - powiedziałam do całej rodziny, która siedziała już przy stole i zajęłam miejsce obok mojego brata.
Po posiłku poszłam z powrotem do mojego pokoju, żeby uszykować się do szkoły. Gdy skończyłam, wzięłam plecak i wyszłam przed dom, gdzie powinien czekać na mnie mój chłopak Gale.

Powinien, ale nie było go tam. Nie miał w zwyczaju się spóźniać, więc jego nieobecność mogła znaczyć tylko tyle, że nie pojawi się w szkole. Było mi smutno, bo mógł przecież zadzwonić i powiedzieć, że nie zamierza dziś opuszczać domu, jednak wierzyłam, że później wyjaśnimy sobie całą sytuację. Pogoda nie była zła i nie miałam daleko, więc ostatecznie poszłam pieszo.
Kierowana przeczuciem postanowiłam wybrać dłuższą drogę przez centrum miasta, niż skracać ją przez park.
Mijali mnie ludzie śpieszący się w różne miejsca. Zlewali się w jedną, bezbarwną masę, egzystującą bez konkretnego znaczenia. Nie czułam się z nimi związana. Od samego początku stawiałam sobie cele, które realizowałam bez względu na wszystko. Nigdy nie przejmowałam się błahostkami, które zaprzątały głowy innych ludzi.
W sumie to niezbyt mnie to obchodziło. Byłam sobą i nie zamierzałam się zmieniać.
- Bu! - usłyszałam za sobą i z przerażeniem stwierdziłam, że ziemia zbliża się zdecydowanie za szybko. - Rany, Faith, nie sądziłem, że tak łatwo można cię przestraszyć.
Wstałam i zobaczyłam mojego przyjaciela, Ethana.
- Wszystko dobrze? - przestał się śmiać i zapytał, gdy nie odpowiadałam mu przez dłuższą chwilę.
- Tak, tak. - odpowiedziałam.
Mogłabym przysiąc, że za plecami Ethana zobaczyłam Gale'a. Teraz jednak nikogo tam nie było.
- Chodź, idziemy. - powiedział, ciągnąc mnie za rękę.
Osłupiała, dałam mu się prowadzić.

Uradowany, że mnie spotkał, opowiedział mi ze szczegółami całą wczorajszą randkę z Katherine. Jest ona pierwszą dziewczyną, z którą Ethan spotyka się dłużej niż tydzień. Taki już był: wysoki, ciemnowłosy, przystojny, czarujący wszystkich naokoło olśniewającym uśmiechem i orzechowymi oczami łamacz serc.
Na mnie jednak nigdy nie próbował swoich sztuczek. Od najmłodszych lat byliśmy przyjaciółmi i żadne z nas nie zamierzało tej relacji zmieniać.

Słuchając opowieści mojego przyjaciela doszliśmy do szkoły. Była to dość duża, rozległa i stara budowla. Osoby, które to zabudowanie widzą po raz pierwszy może przytłaczać obfitość murów, ale nie jest problemem przyzwyczaić się do tego. To miejsce nie było najgorsze. Uczęszczając tu już parę lat, znałam zakamarki, w których czasem chowałam się przed całym światem.

Nagle oczy zaszły mi ciemnością. Nic nie widziałam, czułam tylko ciepło na swoich oczach.

- Zgadnij kto to! – Usłyszałam znajomy chichot.

- Carmen, robisz to od trzech lat i myślisz, że mnie zaskoczysz? – Odpowiedziałam z uśmiechem.

Dłonie odsłoniły mi oczy, a ja odwróciłam się i zobaczyłam średniego wzrostu, długowłosą blondynkę z brązowymi oczami, które podkreślałyjej delikatną urodę. Uśmiechnęła się do mnie, a w jej policzkach pokazały się dołeczki. Złapała Ethana pod rękę.

- No, jak tam z Katherine? Masz mi zaraz wszystko opowiedzieć! – powiedziała do niego i razem poszliśmy na lekcje.

As w kieszeniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz