Rozdział 3.

413 21 5
                                    

 ‘Jesteś – a więc musisz minąć

Miniesz – a więc to jest piękne’

 

I know that you can’t understand my story but i want to thank you. You’re my inspiration. Canse12

                   

Ubrana w szary, rozciągnięty sweter i czarne spodnie, wyszłam z domu. Powitało mnie chłodne, jesienne powietrze. Wiatr tańczył między koronami drzew i zrzucał na ziemię pojedyncze liście, z których całkowicie odpłynął zielony kolor. Wkoło było pusto i cicho, jakby wszyscy jeszcze spali. Rozkoszowałam się chwilę tym widokiem, tak różnym od Beverly Hills, w którym ciągle coś się działo. Nawet jeśli, tak jak w tamtym momencie, była dopiero siódma rano. Nie minęło dużo czasu, gdy mama przerwała moje harmonizowanie się z otoczeniem i głośno zatrąbiła.

                    Wywróciłam teatralnie oczami, by wyrazić dezaprobatę, po czym w ślimaczym tempie ruszyłam w stronę samochodu, szurając głośno nogami po żwirowym podjeździe.

- Wykrzesałabyś z siebie trochę optymizmu. – poprosiła mama, kiedy sadowiłam się na fotelu naszego jeepa.

Mruknęłam tylko krótkie ‘Daj mi spokój’, którego pewnie i tak nie usłyszała. Posłała w moją stronę groźne spojrzenie, ale już się nie odzywała.

                    Otóż to właśnie dzisiaj jest ten dzień, w którym zaczynam ostatni rok liceum w Idaho Falls. Mimo wielu słów pocieszenia ze strony ojca i tych wszystkich wspaniałych zajęć dodatkowych, do których szkoła zachęcała w broszurach nie cieszyłam się ani trochę. Prawdę mówiąc, najgorszą rzeczą jest być tym nowym ‘dzieciakiem’. Popychadłem i zabawką do rozśmieszania. A to właśnie czekało mnie za murami Idaho Falls High School.

                    Podróż zajęła nam nie więcej niż dwadzieścia minut, w trakcie których miałam okazje podziwiać krajobraz miasta. Póki co, nie przepadałam za nim. Może przez ten dziwaczny dom, który co noc nie dawał mi spać i przyprawiał o dreszcz. Nawet jeśli w dany dzień nic się akurat nie działo. Przede mną wyrósł gmach szkoły, zbudowany z czerwonej cegłówki. Tłumy hipokratycznych nastolatków zbierały się już przed nim, drąc się do siebie. Już nienawidziłam tego miejsca.

- Powodzenia, kochanie. – Mama złapała moją dłoń, za nim zdążyłam otworzyć drzwi.

Spojrzałam na nią sceptycznie, darując już sobie przemówienie o tym, jak bardzo banalnie to brzmiało.

- Na pewno będzie świetnie. – stwierdziłam ironicznie i wyskoczyłam z auta.

Odwróciłam się jeszcze tylko na chwilę, by spostrzec jej wzrok. Ten, który mówił, że się zmieniłam. I to na gorsze.

                    Przepchnęłam się przez tłum chichoczących dziewczyn, które wyglądały na jakąś dziewiątą klasę i obgadywały przystojnego blondyna. Miały zacięte miny, bo pewnie mimo przyjaźni zależało im na byciu pierwszym, w zaproszeniu tego chłopca na bożonarodzeniowy bal. Jednak niektóre rzeczy wszędzie są takie same. We wnętrzu trafił mnie zapach potu, pasty do podłóg i obrzydliwego, stołówkowego jedzenia. Ten zapach pamięta się jeszcze długo po zakończeniu szkoły. Szybko znalazłam sekretariat. Przez cały czas miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. I nie chodziło tutaj o te spojrzenia, które ludzie posyłają nowym. To było coś w stylu nawiedzania.

                    Przeszłam przez szklane drzwi i dopadłam do złotowłosej sekretarki, z plakietką głoszącą, że ma na imię Stella. Była zadziwiająco młoda i ładna, jak na swój zawód. Odbiegała od norm.

SpookyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz