6. Cholerne poczucie winy.

1.9K 126 0
                                    

Poczułam rękę na swoim ramieniu na co lekko przestraszona odwróciłam głowe by spojrzeć w oczy Edenowi.
-Dobra robota, Hope.- powiedział.
-Dzięki.- odpowiedziałam uśmiechając się fałszywie. Kupił uśmiech, bo po chwili poszedł cieszyć się tym małym zwycięstwem z resztą. Spojrzałam na bezwładne ciało pod moimi nogami.
Wcale nie czułam się jakbym odwaliła dobrą robotę. Teraz patrząc na przydługie brązowe włosy, lekko zakręcone na końcu, zamknięte oczy, wąskie usta i ledwo widocznie unoszącą się klatkę piersiową chłopaka, nie czułam radości. Czułam poczucie winy. A ja nienawidzę tego uczucia, bo dopata mnie dosyć często. W końcu jestem wampirem i zabijam ludzi by się pożywić. I tak przez zabijanie tych niewinnych osób mam poczucie winy, bo jestem bardzo sumienną osobą.
Zwykle ma to kilka etapów.
Pierwszy- ignorowanie sumienia.
Drugi- zastanawianie się nad tym kim była i kim mogła być moja ofiara.
Trzeci- słuchanie tego idiotycznego głosiku w głowie.
Czwarty- odnalezienie ciała ofiary i pochowanie.
Piąty- zabicie kolejnej osoby.
Jest to błędne koło, które powtarza się ciągle i ciągle. Pewna rutyna. Rutyna, której nienawidzę.
Najbardziej jednak w tej rutynie nienawidzę tego głosiku. To poczucie winy zawsze zżera mnie od środka. To jest jakby mały gremlin zamieszkał wewnątrz mnie i karał mnie za każdym razem gdy zrobię coś złego. Karał mnie nieustannymi myślami o tym.
Najgorsze jest to, że te kary działają.
Dlatego teraz stałam nad pozbawionym przytomności księciu, który tak właściwie nie zrobił nic złego.
Czy to jego wina, że jego rodzice są tacy jacy są, Hope?
Ugh. Nie to nie jego wina, gremlinku. Ale...
Hope, kogo oszukujesz? Ten chłopak zostanie stracony za niewinność! A ty przyczyniasz się do śmierci kolejnej osoby.
Gremlinku, dlaczego mi to robisz? Ja tylko wykonuje swoją pracę. Robię co do mnie należy.
Czyli twoją pracą jest dostarczanie wampirów do zabicia?
Nie! Ugh! Czemu ja rozmawiam sama ze sobą?
Rozmawiasz ze mną, Hope. Zastanów się. Może on nie jest taki jak jego rodzice?
Skąd mogę to wiedzieć? Pierwszy raz w życiu spotkałam tego człowieka dzisiaj wieczorem.
-Hope? Wszystko w porządku? Coś się stało?- usłyszałam głos. Byłam wdzięczna tej osobie za uratowanie mnie od mojego gremlinka. Spojrzałam na, jak się okazało, mojego brata. Blondyn patrzył na mnie z niepokojem w oczach. Szybko potrząsnęłam głową i wymusiłam uśmiech patrząc na Petera.
-Wszystko jest w porządku, Pet. Dlaczego?
-No bo, wiesz. Stoisz nad tym chłoptasiem dobre dwadzieścia minut i ciągle na niego patrzysz. A mówie do ciebie od trzech minut. I nic.
-Przepraszam. Zamyśliłam się.
Chłopak spojrzał na mnie podejrzliwie, więc dalej wymusiłam uśmiech starając się by wyglądał realistycznie.
-Po prostu... Po prostu nie mogę uwierzyć, że nam się udało. Schwytaliśmy księcia. To już coś i po prostu...
-To ty go schwytałaś. Ty go zwabiłaś, zmyliłaś i dlatego całą zasługę przypisuje tobie siostrzyczko.
Teraz to po prostu zmniejszyłeś moje poczucie winy, braciszku, pomyślałam.
-Nie. To nie tylko moja zasługa. To my wszyscy.
-Oj, Hope. Wszyscy i tak potwierdzą moje słowa, i przyznają rację mi.
Westchnęłam postanawiając się poddać. Miałam dość rozmowy na ten temat więc go zmieniłam.
-A tak właściwie to, jak mamy zamiar go przetransportować do Nowego Yorku? Wiesz, ludzie zauważą dorosłego, nieprzytomnego faceta, którego niesie grupka innym facetów.
-Myślisz, że tego nie przemyślałem? Mamy bazę w Londynie. Tam zatrzymamy się przez dwa, trzy tygodnie. Później zmusimy księciunia do podróży. Wrócimy do naszej bazy głównej. Tam zajmiemy się resztą planu. Przy dobrej myśli książe pożyje jeszcze kilka miesięcy.- wszystko byłoby dobrze gdyby nie to, że Peter powiedział to z maniakalnym uśmiechem i błyskiem w oczach. Miał minę godną niejednego psychopaty. Dlatego zaczęłam mieć wątpliwości. Znałam tę minę i wiedziałam. że nie wróży ona niczego dobrego. Pomimo tego znów wymusiłam uśmiech i powiedziałam tylko:
-Brzmi okay. Kiedy... kiedy jedziemy do Londynu?
-Jak tylko chłopcy skończą się wygłupiać, pomogą mi z namiotami i załadują ciało Stylesa do wozu.
-Możesz ich pogonić do roboty? Jestem cholernie zmęczona.
-Jasne. Możesz położyć się w samochodzie i zasnąć.- powiedział przyglądając mi się z troską.
-Dobra.
|~~~|
Obudził mnie wstrząs. Zorientowałam się, że leże na kanapie w tirze, którym przewożony miał być książe. Spojrzałam naprzeciwko i go zobaczyłam.
Wyglądał jakby spał. Ale ja wiedziałam, że on po prostu jest pozbawiony przytomności.
Leżał na plecach, jego przydługie włosy były rozrzucone wokół głowy. Przez półmrok panujący w pomieszczeniu mogłam zobaczyć unoszącą się klatkę piersiową chłopaka.
Jedyne pocieszenie jest w tym, że żyje.
Podniosłam się i zobaczyłam, że w pomieszczeniu jest jeszcze Eden, który najwyraźniej pilnował czy aby Styles się nie obudził i mojego snu. Gdy chłopak zobaczył, że się obudziłam podszedł do mnie.
-Wszystko w porządku?- spytał.
-Tak. Po prostu obudził mnie wstrząs.
-Och, okay. Spróbuj jeszcze zasnąć. Jeszcze kilka godzin jazdy.
-Dobra.- odpowiedziałam i ponownie się ułożyłam na kanapie.
Przysięgam, że próbowałam zasnąć. Lecz na marne. Bo mój mały gremlinek postanowił znowu sobie pogadać.
Cholerne poczucie winy.

✔ Fall Down For You || H.S. ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz